Oczywiście ten jednorazowy skok długu o niespełna 0,5 proc. PKB nie ma praktycznego znaczenia. Żeby wprowadzać ustawowe restrykcyjne regulacje związane z przekroczeniem przez dług granicy 55 proc. PKB, musi utrzymywać się w końcu roku. Wtedy budżet na następny rok (w tym wypadku na 2013 r.) trzeba sporządzić bez deficytu. Jednak ten piątkowy skokowy spadek siły naszej waluty to wyraźny sygnał, jak blisko nam do granicy 55 proc. PKB. W końcu ub.r. brakowało nam do niej niespełna 2 pkt proc. Szanse, że nie przekroczymy jej w grudniu, są minimalne. Uratować mogą nas bardzo przyśpieszona prywatyzacja oraz bardzo mocny złoty. Obecnie nie zanosi się ani na jedno, ani na drugie. Nie wierzę w wielkie prywatyzacje w okresie przedwyborczym ani w mocnego złotego w sytuacji ciągłych niepokojów na świecie.

Rząd nie powinien mimo wyborów rezygnować z działań. Zamiast jednak oszczędzać, z czym ma kłopot, poważną walkę z długiem powinien zacząć od zmiany ustawy o finansach publicznych. Trzeba tylko jeszcze raz zmienić definicję długu publicznego. Wystarczy wyjąć z niej zobowiązania powstałe np. z powodu reformy emerytalnej (wg rządu ok. 200 mld zł).

To prosty zabieg. Ludzie nic nie stracą, opozycja nie będzie ostro protestować. Tylko Bruksela będzie marudzić. Natomiast rząd będzie mógł znów przez wiele lat spokojnie się zadłużać.