Nasza nauka nie rozwija się tak, jak by mogła, gdybyśmy mieli środki. O najzdolniejszych absolwentów biją się zachodnie uczelnie. Nasi fizycy czy biotechnolodzy robią doktoraty, a potem zostają na uczelniach w Niemczech, Anglii czy Dani, przyczyniając się do rozwoju sąsiednich krajów. Podczas dyskusji na temat nowego budżetu Unii Europejskiej na lata 2014 – 2020 przedstawiciele Wspólnoty zastanawiali się, na co należy przeznaczyć większe środki – na inwestycje w infrastrukturę czy w rozwój innowacyjności.

 

Na forum w Krynicy we wrześniu 2010 r. Guenter Verheugen, były komisarz do spraw rozszerzenia Unii, powiedział, że innowacja jest kluczem do przyszłości społeczeństwa i rozwoju naszej gospodarki.

Tylko że nikt chyba nie ma konkretnego pomysłu, co należy szybko zrobić. O brak nowoczesnych rozwiązań martwi się "stara Unia". My mamy w stosunku do niej spore zaległości. Powinniśmy martwić się tym bardziej. Bank Światowy sugeruje prywatyzację pracowniczą części instytucji naukowych. To ma się przełożyć na większe ubiznesowienie uczelni, a co za tym idzie, na zdobycie większych środków na rozwój. Może przyczynić się też do zwiększenia zatrudniania osób kończących studia. Współpraca biznesu z uczelniami może zaowocować wysyłaniem na staże części studentów. Najzdolniejsi, w których firma zainwestuje czas, zapewne zostaną zatrudnieni po obronie dyplomu. Ale tu znów potrzeba pieniędzy.