Myli się ten, kto uważa, że Formuła 1 to tylko sport. To przede wszystkim gigantyczny biznes. Transmisje z wyścigów przyciągają na całym świecie miliony telewidzów, a wraz z nimi płynie szeroki strumień pieniędzy od reklamodawców i sponsorów. Tylko z powodu odwołania mającego odbyć się pierwotnie w połowie marca wyścigu o Grand Prix Bahrajnu straty szacowane są na 100 mln dol. Dzięki Robertowi Kubicy, część z tej kasy płynie również do Polski. W ubiegłym roku mający prawa do pokazywania F1 w naszym kraju Polsat, zarobił na wpływach z reklam ok. 30 mln zł. Za tak wielką popularnością królowej motosportu stoi w dużej mierze jeden człowiek
Amatorzy na start
Bernie Ecclestone, urodził się w małej wiosce we wschodniej Anglii w 1930 r., ale wkrótce wraz z rodzicami przeniósł się na przedmieścia Londynu. Szybko porzucił szkolną edukację, ponieważ zdecydowanie bardziej pociągał go biznes i motoryzacja. Po wojnie sprzedawał części do motocykli. Przez krótki okres startował w wyścigach Formuły 3. Wybitnym kierowcą nie był wprawdzie nigdy, ale pieniądze zarobione na handlu nieruchomościami pozwoliły mu w 1957 r. kupić udziały w zespole Connaught i wkroczyć do świata Formuły 1, również jako menedżer kierowców. Do podopiecznych Berniego należał m.in. Austriak Jochen Rindt – jedyny człowiek na świecie, który tytuł mistrza świata F1 zdobył pośmiertnie. Prawdziwa droga Berniego do władzy zaczęła się jednak dopiero w 1971 r., kiedy nabył zespół Brabham.
Formuła 1 była w tym czasie, pomimo zaawansowania technologicznego, sportem w dużej mierze amatorskim. Tory wyścigowe i samochody często nie spełniały wymogów bezpieczeństwa, zdarzało się wiele wypadków śmiertelnych. O mało profesjonalnym charakterze wyścigów tej ery świadczyć może fakt, że sukcesy odnosił w nich nawet tak egzotyczny zespół jak Hesketh Racing, z uwagi na tuszę właściciela, ważącego 125 kg Alexandra Hesketha, zwany „stajnią grubego lorda". – Po 15-16 godzinach pracy wsiadaliśmy w samolot i wracaliśmy do Londynu. Potem zbieraliśmy się w Hiltonie nad Martini i siedzieliśmy tam do czwartej, potem szybkie kilka godzin snu i na siódmą do pracy w Towcester – wspominał w jednym z wywiadów były szef Hesketh, Anthony „Bąbel" Horsley. Dobre wyniki lord i jego świta świętowali zwykle upijając się do nieprzytomności. Nie przeszkodziło to jednak jednemu z kierowców Hesketh, Jamesowi Huntowi, sięgnąć po tytuł mistrza świata w 1976 r. Inna sprawa, że stało się to już za kierownicą McLarena, gdzie panowały bardziej rygorystyczne zwyczaje. Przynajmniej w teorii.
Droga na szczyt
Bernie Ecclestone szybko zrozumiał, że jest w stanie łatwo przejąć przywództwo nad grupą takich ludzi, tym bardziej, że zwykle nie interesowały ich sprawy administracyjne czy polityka dotycząca F1, prowadzona przez Międzynarodową Federację Samochodową (FIA). Oni chcieli po prostu się ścigać.
W 1978 r. Bernie stanął na czele Stowarzyszenia Konstruktorów Formuły 1 (FOCA). Zarówno FOCA, jak i FIA, chciały przejąć kontrolę nad pieniędzmi za transmisje telewizyjne i wpływy od organizatorów poszczególnych wyścigów. Konflikt zakończył się podpisaniem w 1980 r. tzw. Porozumienia Concorde (od nazwy paryskiego placu, przy którym mieści się siedziba FIA). Dokument zagwarantował 47 proc. zysków z transmisji telewizyjnych dla zespołów, 30 proc. dla FIA, zaś pozostałe 23 proc. miało odtąd trafiać do kieszeni samego Ecclestone'a.