Rekordowych wpływów z prywatyzacji możemy się spodziewać w tym roku. Według wyliczeń „Rzeczpospolitej", gdy zostaną zrealizowane tylko największe zaplanowane na ten rok operacje (m.in. sprzedaż akcji PKO BP, Jastrzębskiej Spółki Węglowej, PZU), do państwowej kasy wpłynie nawet 26 mld zł. Przypomnijmy, że plan minimum na ten rok zakładał 15 mld zł.
Dodatkowe pieniądze dla niezbyt przecież zasobnego budżetu to żaden powód do niepokoju, a wręcz przeciwnie. Ale zastanawiający jest nagły wzrost tempa prywatyzacji. Środowy komunikat o rozpoczęciu procedury sprzedaży 10 proc. akcji PZU totalnie zaskoczył rynek i analityków.
Dlaczego rząd tak nagle docisnął pedał gazu? Odpowiedzi na to pytanie może być kilka. Po pierwsze minister skarbu może szukać pieniędzy, których nie dostanie ze sprzedaży Lotosu. Jeszcze na początku roku plany zakładały przecież, że gdańska rafineria pójdzie pod młotek. Jednak fakt, że zgłaszały się po nią prawie wyłącznie rosyjskie firmy, w połączeniu z tym, że jesienią odbędą się wybory, tę transakcję uczynił niemożliwą. Sprzedaż strategicznej spółki wschodnim sąsiadom byłaby w takim momencie politycznym samobójstwem.
Ale powody mogą być też inne. Być może rząd się boi, że nawet mimo zagarnięcia części pieniędzy z OFE niedobory w państwowej kasie spowodują, iż przekroczymy pierwszy próg ostrożnościowy w relacji długu do PKB, czyli 55 proc.
A może rząd na gwałt gromadzi pieniądze, bojąc się niebezpiecznych wydarzeń w strefie euro. Wśród ekonomistów rośnie przekonanie, że niebawem na krawędzi bankructwa stanie Grecja i konieczna będzie restrukturyzacja jej długu.