RZ: Dotychczasowe wykonanie tegorocznego budżetu przedstawia się nadspodziewanie dobrze czy to tylko rezultat wysokiej inflacji, wyższego wzrostu gospodarczego i wpłaty z zysku NBP?
Mirosław Gronicki:
Rzeczywiście tak dobrej sytuacji w państwowym budżecie dawno nie było. Część dodatkowych dochodów wynika ze wzrostu podatków pośrednich, część z szybszego wzrostu gospodarczego i wyższej inflacji. Ale pamiętajmy także o tym, że sporo wydatków resort finansów ukrył pod kreską. Dotyczy to wydatków Krajowego Funduszu Drogowego, ale także dotacji do ZUS. Za dwa miesiące zakład nie będzie miał już pieniędzy na wypłaty świadczeń, dostanie pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej, a potem będzie zmuszony pożyczać. Te zobowiązania i tak w końcu będzie musiał spłacić budżet. Kolejną niepokojącą rzeczą są problemy z realizacją inwestycji. Jeśli wynikają one z faktu, że rząd przyciął wydatki na ten cel, to odbije się to na kondycji gospodarki w najbliższych miesiącach.
Jak może wyglądać całoroczne wykonanie, czy podziela pan entuzjazm Ministerstwa Finansów, że deficyt będzie niższy niż 30 mld zł?
Nie jestem aż takim optymistą. Obawiam się, że w drugiej połowie roku zacznie wygasać efekt podwyżki VAT, inflacja zacznie spadać, a dynamika wzrostu gospodarczego osłabi się. To oznaczać będzie, że wyższe wpływy podatkowe odnotowane w pierwszym półroczu nie dadzą tak dużego zapasu, na jaki w tej chwili liczy rząd. Co więcej, nie liczyłbym także na przyspieszenie konsumpcji, ponieważ wzrost płac jest umiarkowany, a dynamika zatrudnienia spada. Może się okazać, że jedynymi pieniędzmi ekstra, jakie wpadną w tym roku do budżetu, jest wpłata z zysku NBP. Deficyt może więc być niższy, ale tylko o te 4 mld zł z banku centralnego, których nikt się nie spodziewał.