Premier i minister finansów przekonywali w piątek w Sejmie, że u nas oznak spowolnienia nie widać, tymczasem z danych GUS wynika, że jest wręcz przeciwnie. W firmach kurczą się zamówienia, spada produkcja, przedsiębiorcy sygnalizują też trudności w terminowym regulowaniu bieżących zobowiązań finansowych. Optymizm jeszcze ich wprawdzie nie opuszcza – o czym świadczą dość pozytywne prognozy w tym zakresie, jednocześnie przyznają jednak, że planują zwolnienia, i to większe niż w lipcu.
Mamy powody do zmartwień? W mojej ocenie te wszystkie informacje powinny być impulsem do działań. Zieloną wyspą już byliśmy. Udało nam się co prawda przejść suchą nogą przez ostatni kryzys, ale nie udało nam się uchronić przed gwałtownym wzrostem deficytu i szybkim przyrostem długu. Brak działań zapobiegawczych i ochronnych dla gospodarki przyniósł więc tylko połowiczny sukces. Teraz na podstawie świeżych przecież doświadczeń powinniśmy być już przygotowani na możliwe scenariusze i podejmować działania mające na względzie ochronę miejsc pracy, podtrzymanie produkcji i wzrost inwestycji. Jest czas, aby do nadchodzącej drugiej fali kryzysu się przygotować, jednak po piątkowej debacie gospodarczej w Sejmie mam wątpliwości, czy rząd go odpowiednio wykorzysta. Oby znów prorocze nie okazało się przysłowie: „mądry Polak po szkodzie".