Zasadniczy problem z redukcją długu finansów publicznych Grecji (a także Włoch, Portugalii czy Hiszpanii) polega na tym, że mamy tam wysoki deficyt budżetowy, a brakuje beneficjentów serwowanych przez państwo darmowych obiadów. Żadna grupa społeczna nie chce się przyznać, że uzyskała jakąkolwiek korzyść. Wszystkim daje to prawo do protestowania przeciwko cięciom wydatków i zwiększaniu obciążeń podatkowych.
Poza tym protestujący mogą się powoływać na argument wysuwany przez niektórych ekonomistów, że redukcja wydatków spowoduje zmniejszenie globalnego popytu. A to wywoła dalszy spadek PKB i powiększenie, przynajmniej w relacji do PKB, deficytu oraz długu.
Zależność między wydatkami budżetowymi, popytem i PKB można uznać za „klasycznie" keynesowską. Jej znaczenie dla normalnego funkcjonowania gospodarki i osiągania przez nią trwałego wzrostu gospodarczego można jednak zakwestionować na podstawie innej kategorii keynesowskiej, jaką jest luka PKB. Jak wiadomo, jest to wielkość niewytworzonego produktu krajowego brutto z powodu niedostatecznego popytu, który można by powiększyć dodatkowymi wydatkami budżetu.
W życiu jak w arytmetyce dodatnim plusom muszą towarzyszyć jednak ujemne minusy. Skoro istnieje ujemna luka PKB, może także występować luka dodatnia. Mamy z nią do czynienia wtedy, kiedy PKB staje się zbyt duży wskutek nadmiernego pobudzania gospodarki (nadmiernego, bo mającego długookresowo katastrofalne konsekwencje). Bez drobiazgowych badań można stwierdzić, że pod koniec pierwszej dekady XXI wieku w takiej sytuacji znalazła się Grecja. Jej PKB na jednego mieszkańca przekraczał 30 tys. euro, był wyższy niż średnia unijna i niemal równy PKB Niemiec.
To, czego obawiają się przeciwnicy programów oszczędnościowych, nie jest zatem niczym innym, jak tylko nieuniknionym urealnianiem rachunku narodowego. Urealnianiem do poziomu z góry nieznanego, na jakim gospodarka odzyska konkurencyjność i zacznie korzystać z normalnych, podażowych impulsów wzrostu.