W Polsce trzeba ciąć wydatki budżetowe

Rządzący mogą stracić na konflikcie: konieczność ekonomiczna kontra krótkookresowy zysk polityczny. Ale bez względu na protesty programy oszczędnościowe muszą być realizowane

Publikacja: 10.11.2011 00:03

W Polsce trzeba ciąć wydatki budżetowe

Foto: Fotorzepa, Kar Karol Zienkiewicz

Zasadniczy problem z redukcją długu finansów publicznych Grecji (a także Włoch, Portugalii czy Hiszpanii) polega na tym, że mamy tam wysoki deficyt budżetowy, a brakuje beneficjentów serwowanych przez państwo darmowych obiadów. Żadna grupa społeczna nie chce się przyznać, że uzyskała jakąkolwiek korzyść. Wszystkim daje to prawo do protestowania przeciwko cięciom wydatków i zwiększaniu obciążeń podatkowych.

Poza tym protestujący mogą się powoływać na argument wysuwany przez niektórych ekonomistów, że redukcja wydatków spowoduje zmniejszenie globalnego popytu. A to wywoła dalszy spadek PKB i powiększenie, przynajmniej w relacji do PKB, deficytu oraz długu.

Zależność między wydatkami budżetowymi, popytem i PKB można uznać za „klasycznie" keynesowską. Jej znaczenie dla normalnego funkcjonowania gospodarki i osiągania przez nią trwałego wzrostu gospodarczego można jednak zakwestionować na podstawie innej kategorii keynesowskiej, jaką jest luka PKB. Jak wiadomo, jest to wielkość niewytworzonego produktu krajowego brutto z powodu niedostatecznego popytu, który można by powiększyć dodatkowymi wydatkami budżetu.

W życiu jak w arytmetyce dodatnim plusom muszą towarzyszyć jednak ujemne minusy. Skoro istnieje ujemna luka PKB, może także występować luka dodatnia. Mamy z nią do czynienia wtedy, kiedy PKB staje się zbyt duży wskutek nadmiernego pobudzania gospodarki (nadmiernego, bo mającego długookresowo katastrofalne konsekwencje). Bez drobiazgowych badań można stwierdzić, że pod koniec pierwszej dekady XXI wieku w takiej sytuacji znalazła się Grecja. Jej PKB na jednego mieszkańca przekraczał 30 tys. euro, był wyższy niż średnia unijna i niemal równy PKB Niemiec.

To, czego obawiają się przeciwnicy programów oszczędnościowych, nie jest zatem niczym innym, jak tylko nieuniknionym urealnianiem rachunku narodowego. Urealnianiem do poziomu z góry nieznanego, na jakim gospodarka odzyska konkurencyjność i zacznie korzystać z normalnych, podażowych impulsów wzrostu.

Jest to oczywiście bardzo trudne, bo w warunkach demokracji istnieje silny konflikt między ekonomicznym przymusem a politycznym ryzykiem związanym z wprowadzaniem programów oszczędnościowych. Bez względu na protesty (i nieuniknioną likwidację dodatniej luki PKB) programy te muszą być jednak realizowane. Innej drogi nie ma. Każde inne rozwiązanie przyniesie jeszcze gorsze rezultaty.

Płynie z tego dosyć ważny wniosek dla Polski. Dziura w finansach publicznych, nawet na obiecanym na ten rok poziomie 5,6 proc., wcześniej czy później musi prowadzić do takiej sytuacji jak w Grecji. Dlatego trzeba ciąć wydatki – lepiej wcześniej niż później. Zwłaszcza że u nas beneficjenci niekoniecznych wydatków budżetowych są znani (minister Boni podobno zidentyfikował ponad 60 takich sztywnych wydatków i ulg). Co więcej, takie redukcje w Polsce nie spowodują znaczącego zmniejszenia PKB, a przynajmniej nie będzie ono większe, niż spowodowane alternatywnym projektem ograniczenia inwestycji infrastrukturalnych.

Oczywiście, i tak będzie boleć, a rządzący mogą stracić na konflikcie: konieczność ekonomiczna kontra krótkookresowy zysk polityczny. Ale warto powtórzyć już raz sformułowany wniosek: innej drogi nie ma, każde inne rozwiązanie przyniesie jeszcze gorsze rezultaty.

Zasadniczy problem z redukcją długu finansów publicznych Grecji (a także Włoch, Portugalii czy Hiszpanii) polega na tym, że mamy tam wysoki deficyt budżetowy, a brakuje beneficjentów serwowanych przez państwo darmowych obiadów. Żadna grupa społeczna nie chce się przyznać, że uzyskała jakąkolwiek korzyść. Wszystkim daje to prawo do protestowania przeciwko cięciom wydatków i zwiększaniu obciążeń podatkowych.

Poza tym protestujący mogą się powoływać na argument wysuwany przez niektórych ekonomistów, że redukcja wydatków spowoduje zmniejszenie globalnego popytu. A to wywoła dalszy spadek PKB i powiększenie, przynajmniej w relacji do PKB, deficytu oraz długu.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką