I nawet jeśli z analizy kondycji Polski i Europy wynikać będzie, że powinniśmy w przyszłym roku rozwijać się w 2,5 proc. tempie, to oznaczać może poważne konsekwencje dla firm produkujących na wewnętrzny rynek. Wciąż nie wiadomo bowiem w jakim tempie będzie rosła konsumpcja indywidualna. Część ekonomistów prognozuje, że będzie to ok. 2,5 proc. pesymiści zaś, że o 1 pkt. proc. mniej. A to oznacza, że część z nas będzie mocniej zaciskała pasa, będziemy dysponowali kwotami, które pozwolą nam na dogonienie podwyższonych cen surowców, energii i zapłacenie wszystkich bieżących rachunków. Zaś na pozostałe wydatki będziemy decydowali się znacznie bardziej ostrożnie, może już brakować pieniędzy.
Taka perspektywa ma konsekwencje dla firm produkujących na wewnętrzny rynek. Tym bardziej, że nie tylko oni, a też indywidualni klienci mają swoje sposoby na obniżenie i racjonalizację kosztów. Od kilku sezonów, co przyznają zgodnie szefowie firm odzieżowych, klienci wyczekują na promocje i wyprzedaże i wtedy robią zakupy. Coraz mniej osób jest łasych na nowe kolekcje. Wszystko to sprowadza się do tego, że nawet jeśli rząd zdecyduje się na środkowy, spokojny wariant wzrostu gospodarczego w przyszłym roku, to będzie on dość niespokojny i dla firm i dla osób prywatnych. Warto o tym pamiętać, gdy jutro politycy zaczną chwalić 4 proc., a może nawet wyższy, wzrost gospodarczy za trzeci kwartał.