Chodzi o plany demontażu niezależności węgierskiego banku centralnego i zmianę zasad prowadzenia polityki pieniężnej. Groźne będą skutki gospodarcze tych zmian, ale te poniosą niemal wyłącznie niebędący członkiem eurolandu Węgrzy i – ewentualnie – ich wierzyciele oraz partnerzy handlowi. Dużo groźniejszy będzie jednak przykład – inne kraje Unii też mogą chcieć powielić węgierski model i rozmontować europejski system gospodarczy.

Tym bardziej że to, co planuje Budapeszt, już w praktyce realizuje Europejski Bank Centralny. Pobudza gospodarkę, tłocząc do niej biliony euro pustego pieniądza przez wykup obligacji czy pożyczek dla banków. Podobne pomysły zgłasza także nasz minister finansów Jacek Rostowski, który oznajmił, że niezależność banków centralnych nie jest bezwzględnie potrzebna i NBP mógłby wykupywać obligacje skarbowe, gdyby ich rentowność osiągnęła zbyt wysoki poziom.

Dlatego też nie można dopuścić do realizacji pomysłów węgierskich polityków zmierzających do ograniczenia niezależności banku centralnego i użycia rezerw walutowych do spłaty zobowiązań oraz do pobudzania gospodarki. Ta metoda w pierwszej chwili na pewno przyniesie im sukces. Dopiero w drugim rzucie wzrośnie inflacja i pojawi się recesja, gdy skończą się pieniądze z reform. W tym pierwszym okresie rząd Viktora Orbana może jednak zdobyć popularność, a nawet wygrać jakieś wybory. A problemy? Z nimi radzić sobie będą musieli już jego następcy.

Trzeba pamiętać, że podstawą zdrowego państwa są zbilansowane finanse publiczne i korzystne warunki gospodarowania, do których zalicza się przede wszystkim niską inflację. Dlatego minister Rostowski nie powinien iść w ślady Jarosława Kaczyńskiego („W Warszawie będziemy mieli Budapeszt") i patrzeć tęsknie w stronę Węgier. Podstawą sukcesu Polski są niezależny bank centralny i reformy, które ograniczą deficyt finansów publicznych. Wydawanie rezerw nie jest lekarstwem, lecz zwykłym placebo. Lepiej przeprowadzić skuteczne, choć pewnie bolesne, reformy.