Playboy i spódnica - wskaźniki koniunktury

Wskaźników koniunktury są setki. Amerykanie obserwują np. modelki „Playboya”. W czasie kryzysu panie na okładce i rozkładówkach są pulchniejsze i starsze – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 08.02.2012 13:01 Publikacja: 08.02.2012 01:35

Playboy i spódnica - wskaźniki koniunktury

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Najsłynniejszy świstak na świecie Phil z Punxsutawney przepowiedział jeszcze sześć tygodni zimy. To małe miasteczko w Pensylwanii obchodziło w czwartek Dzień Świstaka uwieczniony głośnym filmem pod tym tytułem z Billem Murrayem w roli głównej.

W pewnym uproszczeniu wygląda to tak: w święto Ofiarowania Pańskiego Phil wychodzi z elektrycznie ogrzewanej nory w pniu drzewa, ogląda swój cień. Na tej podstawie opinię co do pogody przekazuje na ucho przedstawicielowi Klubu Świstaka. Na werdykt czekają w napięciu całe Stany Zjednoczone.

Podobno sprawdza się lepiej niż tradycyjne prognozy meteorologiczne. Podobnie może być w ekonomii, gdzie dotychczasowe metody przewidywania przyszłości zawodzą. Tylu błędnych prognoz, i w Polsce, i na świecie, jeszcze nie było. I nie chodzi tu o procencik w jedną czy drugą stronę, ale fundamentalnie nietrafne przewidywania rozwoju wypadków. Nie wiadomo, czy oto mamy długo oczekiwany zwrot i koniec kryzysu, czy złudne wahnięcie w górę, po którym sytuacja się pogorszy.

W diagnozie sytuacji nie pomagają eksperci. Zdecydowana większość spodziewała się poważnego regresu w drugiej połowie roku, a mamy wyraźną poprawę z kwartału na kwartał i kończymy rok z 4,3-proc. wzrostem PKB. Zresztą ostatnio co miesiąc mamy festiwal pomyłek. Sprzedaż detaliczna czy produkcja przemysłowa ma być słaba, a jest świetna. Zupełnie jakby wszyscy upadli na duchu. Dzieje się tak nie tylko w Polsce. Pesymiści wieszczący załamanie największy zgryz mają w USA. Spadło tam bezrobocie, wzrosła liczba zamówień, produkcja, a inwestorzy rzucili się kupować akcje na giełdzie. Indeks Nasdaq osiągnął najwyższy poziom od 11 lat. Analitycy zawsze mieli problem z trafnym przewidywaniem. Jak mawiał laureat Nagrody Nobla Paul Samuelson, „ekonomiści trafnie przewidzieli dziesięć spośród pięciu ostatnich recesji". Jednak teraz powodów do kpin zdecydowanie przybyło. Zgodnie z najnowszą definicją „analityk" to ktoś, kto zawsze potrafi wytłumaczyć, dlaczego jego prognoza się nie sprawdziła.

Moda na pesymizm

Od kilku lat nie możemy się doczekać końca gospodarczych turbulencji. To jednak nie usprawiedliwia aż tylu błędnych i nazbyt pesymistycznych prognoz. W Polsce analitycy muszą się często dostosowywać do centrali i nie mogą wydawać sprzecznych z nią opinii. Z kolei tamtejsi prognostycy są już zupełnie zamroczeni kłopotami Grecji czy Portugalii i poza nimi świata nie widzą. Renomowany „Financial Times" w grudniu dawał strefie euro dziesięć dni. Gdy zaczynał się kryzys w 2008 roku, wielu analityków przegapiło go, więc teraz nie chcą się wychylać i znów popełnić grzech optymizmu. Wiadomo też, że zwykle przebijają się głosy radykalne, więc gdy ktoś wieszczy jakiś dramat i podchwytują to media, inni eksperci muszą iść tym śladem. Bank Światowy właśnie znacząco obniżył przewidywania odnośnie do perspektyw światowej gospodarki. Zrobił to w czasie, gdy z Ameryki dotarły rewelacyjne dane.

Nie brakuje też teorii spiskowych. Mówienie o recesji miałoby być na rękę branży finansowej, by wymusić na rządach i bankach centralnych dodruk pieniędzy, co pobudziłoby koniunkturę na rynkach finansowych. Zresztą zainteresowanych opowiadaniem o strasznym kryzysie u bram jest więcej. Pracodawcy mają wymówkę, bo nie chcą dawać podwyżek, a Niemcy mogą liczyć na bardziej opłacalny eksport dzięki słabszemu euro. Donald Tusk z Jackiem Rostowskim straszą, bo chcą przekonać społeczeństwo do wydłużenia wieku emerytalnego. Założyli w budżecie na ten rok wzrost PKB tylko o 2,5 proc. i wkrótce będą mogli się pochwalić lepszymi od założeń osiągnięciami.

Na usprawiedliwienie zbierających cięgi wszelkiej maści prognostyków trzeba dodać, że zawodzi cały warsztat analityczny uznawany dotąd za kanoniczny. Najpopularniejszy jest wskaźnik PMI, kalkulowany na podstawie m.in. nowych zamówień, zatrudnienia czy stanu zapasów. W listopadzie i grudniu zszedł poniżej 50 pkt, czyli granicy między ożywieniem a pogorszeniem koniunktury i spadał najszybciej od dwóch lat. Tymczasem zupełnie na przekór wzrost naszego PKB w tym czasie przyspieszył. Nawet Baltic Dry Index, uchodzący za jeden najlepszych mierników światowej koniunktury (podaje ceny transportu surowców na trasach morskich), najwyraźniej oszalał i wskazuje gwałtowne pogorszenie. Jest już najniżej od 2008 roku. Dlaczego? Być może zaburzenie to wynika z obecnej wielkiej nadpodaży powierzchni ładunkowej na frachtowcach. Właśnie dlatego do danych i trzeba podchodzić teraz wyjątkowo ostrożnie.

Zawiodła nawet giełda uchodząca za barometr gospodarki. Powszechnie się przyjmuje, że wyprzedza rzeczywistość w realnej gospodarce mniej więcej o sześć miesięcy. Właśnie pół roku temu zaczęła się kolejna fala spadkowa. Tymczasem kataklizmu w realnej gospodarce nie było, indeksy giełdowe zaś pną się jak oszalałe. Styczeń był najlepszym miesiącem na parkietach od lat, co wróży znakomitą połowę tego roku.

Nie tylko ekonomiści się mylą. Minister finansów Jacek Rostowski zapisał w ubiegłorocznym budżecie 3,5 proc. wzrostu PKB, inflację na poziomie

2,3 proc. i 40 mld zł deficytu budżetowego. Tymczasem było odpowiednio: 4,3 proc., 4,6 proc. i 25 – 26 mld zł.

Szczęśliwi ci, którzy jak profesor nowojorskiego uniwersytetu Nouriel Roubini snują wizje dotyczące odleglejszej przyszłości i nie można tego na razie zweryfikować. Roubini, który zasłynął z przepowiedzenia obecnego kryzysu, obiecuje nam kolejny kataklizm dopiero w 2013 roku. Tym razem jego przyczyną mają być nadmierne długi w Europie i USA, stagnacja w Japonii oraz spowolnienie gospodarcze w Chinach. Do tego czasu może chodzić w glorii i chwale wizjonera.

Koniunkturę zdrad krawat

Skoro przyjęte wskaźniki zawodzą, należałoby sięgnąć po alternatywne – i nie mam na myśli coraz popularniejszych wśród biznesmenów wizyt u wróżek. Wystarczy obserwować ludzi na ulicy. O zmianie koniunktury może wiele powiedzieć to, co noszą, jedzą czy kupują. W latach dwudziestych amerykański ekonomista George Taylor odkrył korelację między wzrostem PKB i kursów akcji a długością damskich spódnic. Stworzył teorię określaną jako hemline index. Zauważył, że im gorsza sytuacja w gospodarce, tym spódnice dłuższe. Im zaś nogi bardziej odsłonięte (kobiety są bardziej pewne siebie i niezależne), tym lepsza koniunktura.

Teoria ta podparta jest dokładnymi wyliczeniami. Np. historyk mody Daniel James Cole wyliczył, że od maja 1946 do maja 1947 roku giełdowy indeks S&P zjechał o 28 proc., a spódnice opuściły się o 10 cali. Aby więc najszybciej uchwycić zmiany w koniunkturze, najlepiej obserwować modelki na wybiegach w Nowym Jorku, Paryżu czy Mediolanie. Inna wskazówka związana z modą to krawaty. Ukuto nawet termin tieconomics. Gdy koniunktura się poprawia, natychmiast stają się bardziej jaskrawe.

Leonard Lauder, prezes koncernu kosmetycznego Estee Lauder, jest twórcą terminu „wyprzedzający wskaźnik szminki" (ang. Leading Lipstick Indicator). Zaobserwował, że w czasie wielkiego kryzysu, gdy w Stanach Zjednoczonych produkcja przemysłowa spadła o połowę, sprzedaż pomadek wzrosła o jedną czwartą. Gdy kobiety nie mogą sobie pozwolić na luksus, szminki stają się jego namiastką. I odwrotnie: spada ich sprzedaż, czyli w gospodarce znów zaczyna się dziać dobrze.

Takich wskaźników są setki. Np. Amerykanie obserwują powodzenie zupy pomidorowej w puszce firmy Campbell i... modelki „Playboya". Zauważyli bowiem, że w czasie gorszej koniunktury panie na okładce i rozkładówkach są pulchniejsze i starsze. Analitycy na Wall Street mierzą nawet liczbę użytych w tygodniku „Economist" słów „kryzys", w „Vanity Fair" zaś liczbę reklam. Istnieje wśród nich nieco seksistowski „Hot Waitress Economic Index", zgodnie z którym oznaką ożywienia są coraz mniej atrakcyjne kelnerki. Według tej teorii ludzie atrakcyjni są pierwszą grupą, która znajduje lepiej płatne zajęcia.

Może warto zwrócić uwagę, czego ludzie słuchają w pracy czy na ulicy. W czasie poprawy koniunktury więcej jest żywszych i krótszych utworów. Pomińmy już całkowicie szalone obserwacje, jak zmiany populacji komarów czy plamy na słońcu.

Tylu błędnych prognoz i w Polsce, i na świecie, jeszcze nie było. I nie chodzi tu o procencik w jedną czy drugą stronę, ale fundamentalnie nietrafne przewidywania rozwoju wypadków

Za sprawdzony wskaźnik uchodzi poziom sprzedaży biletów do kin i teatrów. W lepszych czasach ludzie nie potrzebują już tak bardzo oderwania od rzeczywistości. Mają też mniej czasu, bo spada bezrobocie. Zmniejsza się również sprzedaż antydepresantów czy losów na loterie. Znam ekonomistę, który zaczął obserwować zużycie energii elektrycznej, i jest zachwycony trafnością tej metody.

Oczywiście nonsensem byłoby poleganie tylko na takich wskaźnikach, bo mogą się okazać równie zawodne jak tradycyjne mierniki koniunktury. Ale jako wsparcie? Czemu nie. Trzeba się tylko ruszyć zza biurka.

Najsłynniejszy świstak na świecie Phil z Punxsutawney przepowiedział jeszcze sześć tygodni zimy. To małe miasteczko w Pensylwanii obchodziło w czwartek Dzień Świstaka uwieczniony głośnym filmem pod tym tytułem z Billem Murrayem w roli głównej.

W pewnym uproszczeniu wygląda to tak: w święto Ofiarowania Pańskiego Phil wychodzi z elektrycznie ogrzewanej nory w pniu drzewa, ogląda swój cień. Na tej podstawie opinię co do pogody przekazuje na ucho przedstawicielowi Klubu Świstaka. Na werdykt czekają w napięciu całe Stany Zjednoczone.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację