Propozycja Narodowego Banku Polskiego musiała wzburzyć zapewne prezesów wielu banków, a zdecydowana większość tych instytucji ani myśli zrezygnować z przychodów.
Tylko w tym roku sektor bankowy otrzymałby z tych opłat około 1,5 mld złotych, a suma ta z roku na rok rośnie. Żeby zrozumieć, o co idzie walka, wystarczy powiedzieć, że to blisko 10 proc. przychodów banków pochodzących z tytułu wszystkich opłat i prowizji. Gdyby stawki spadły do średniej unijnej, banki straciłyby około miliarda złotych rocznie. Widać więc, że gra jest warta świeczki.
Finansiści twierdzą, że opłaty muszą być wysokie, bo niezbędne są inwestycje w rozwój sieci płatności bezgotówkowych. Niestety z tych inwestycji wynika niewiele dla klientów, bo w Polsce wciąż ponad 70 proc. sklepów nie ma terminali na kartę. A przyczyną jest właśnie fakt, że opłaty bankowe od takich transakcji są bardzo wysokie. Gdyby było więcej terminali, potencjalne straty banków mogłyby być nawet niższe.
W tej sytuacji trudno zrozumieć, w imię czego prowizje pobierane przy płatnościach kartą w Polsce miałyby nadal być jednymi z najwyższych w Unii Europejskiej. Apetyty bankowców mogłyby więc być nieco mniejsze. Tym bardziej że w ubiegłym roku zyski banków były rekordowe.
Spór z NBP o opłaty od transakcji dokonywanych za pomocą plastikowego pieniądza to nie jedyne wyzwanie dla banków komercyjnych. Nowy szef nadzoru finansowego i jego zastępca na poważnie wzięli się za nie. Domagają się od prezesów m.in. ostrożnego podchodzenia do kredytów walutowych i wycofania się z lokat jednodniowych, przekazują im też swoje wskazówki w sprawie wypłaty dywidendy.