Liczba nowych rejestracji w UE spadła w lutym do poziomu najniższego od dekady, a sprzedaż na najważniejszych europejskich rynkach – na razie z wyjątkiem Niemiec – stopniała o około jednej piątej.

Można się pocieszać, że to początek roku. Można liczyć, że kolejne dane nie będą tak druzgocące. Branża motoryzacyjna znalazła się jednak na rozdrożu, a jej dalszy rozwój będzie ściśle związany z wyborem właściwej trasy. Droga ropa oraz prognozy, zgodnie z którymi będzie jeszcze drożeć, sprawiają, że dla pobudzenia popytu niezbędne będą bardzo głębokie zmiany.

Kilka lat temu wydawało się, że szansą na „nowe otwarcie" będę auta z napędem elektrycznym. Czas jednak mija, a samochody ładowane prądem wciąż nie mogą wyjechać z rynkowej niszy, do tego bardzo ciasnej. Uniemożliwia to nie tylko dalece niewystarczająca infrastruktura, choćby liczba punktów do „tankowania" pojazdów, ale i ograniczenia konstrukcyjne (np. zasięg), które sprawiają, że w dającej się przewidzieć przyszłości prąd nie stanie się realną alternatywą dla benzyny.

Aby taką alternatywę znaleźć, potrzeba badań, na które koncerny motoryzacyjne wydadzą w najbliższych latach miliardy. Dlatego cieszy decyzja niemieckiej Grupy Tognum o otwarciu w Stargardzie Szczecińskim nie tylko fabryki silników, ale i laboratorium badawczo-rozwojowego. Sęk w tym, że to bodaj jedyny taki przypadek w rodzimej branży, niemal w całości uzależnionej od popytu w Europie. Bez kolejnych tego typu inwestycji za jakiś czas może się okazać, że rewolucja minęła nas bokiem, a nowoczesne dziś zakłady zamienią się w skanseny. Trudno będzie jednak utrzymać 140 tys. pracowników z oprowadzania turystów.