Reklama

Michał Szułdrzyński: Tajemnica technologicznego sznura Lenina rozwiązana

Żerujący na państwie, ale niedający nic w zamian system technooligarchii na dłuższą metę jest nie do utrzymania.

Publikacja: 19.09.2025 06:45

Cała branża technologiczna zawdzięcza swój rozwój amerykańskiemu państwu. To ono stało za gigantyczn

Cała branża technologiczna zawdzięcza swój rozwój amerykańskiemu państwu. To ono stało za gigantycznymi zamówieniami dla m.in. SpaceX Elona Muska.

Foto: REUTERS/Steve Nesius/File Photo

Deerhoof nie był chyba dotąd najpopularniejszym zespołem z San Francisco, przynajmniej w Europie. Ja na przykład dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero tydzień temu, gdy ogłosił bojkot platformy Spotify. Wraz z kilkoma innymi tak rozpoznawalnymi składami jak King Gizzard & the Lizard Wizard, Godspeed You! Black Emperor czy Xiu Xiu postanowili wycofać swoje utwory z najpopularniejszej platformy streamingowej, nie chcąc, by „sztuka przyczyniała się do prowadzenia wojen”. Od razu mnie to zaciekawiło, bo to przecież bardzo szlachetne, że artyści wzywają do pokoju. Wiemy dobrze, że kupując na przykład rosyjskie surowce, wspieramy agresywną politykę Putina i inwazję na Ukrainę, więc lepiej omijać stacje benzynowe powiązane z rosyjską ropą naftową.

Gdy jednak doczytałem, jakie są prawdziwe powody bojkotu, mina mi zrzedła. Otóż grupa artystów uznała, że będzie nieetyczne pozostawać na Spotify, gdy jej twórca Daniel Ek zainwestował 700 mln dolarów w start-up zbrojeniowy – firma Helsing zajmuje się tworzeniem opartego na AI oprogramowania do dronów wojskowych. Dochody z twórczości artystycznej nie powinny przyczyniać się do rozwoju technologii wojennych – uznali artyści i wycofali swoje przeboje ze Spotify.

Alex Karp i Nicholas Zamiski opisali, jak rozwój Doliny Krzemowej oparty był na antypaństwowych ideałach

To nie pierwszy raz, gdy mamy do czynienia z tego typu zjawiskiem. Kilka lat temu grupa inżynierów doprowadziła do zerwania współpracy między Google’em a Pentagonem. Pracownicy urządzili wewnętrzny strajk, protestując przeciwko kontraktowi na oprogramowanie AI mające służyć rozpoznawaniu obrazów przez kamery amerykańskiego wojska. Inżynierowie uznali za skandal to, że prywatna firma wikła się w kwestie wojskowe.

Foto: Mirosław Owczarek

Podobnie tłumaczył swoją decyzję o wyłączeniu starlinków nad Krymem i terenami okupowanymi przez Rosję na Ukrainie, by uniemożliwić ich odbicie, Elon Musk. „Firmy prywatne nie są od tego, by pomagać państwom w prowadzeniu wojen” – mówił, choć jego decyzja raczej była na rękę agresorowi, bo uniemożliwiała obronę zaatakowanemu, który korzystał z jego usług.

Reklama
Reklama

Przyznam szczerze, że miałem pewne zrozumienie dla tego rodzaju argumentacji. Ale dała mi do myślenia wydana niedawno w USA książka „The Technological Republic” Alexa Karpa i Nicholasa W. Zamiski. Autorzy, menedżerowie legendarnej firmy Palantir, opisują, jak mocno rozwój Doliny Krzemowej oparty był na antypaństwowych i kontrkulturowych ideałach. Wszak Steve Jobs i Steve Wozniak stworzyli pierwszy komputer Apple, kierując się marzeniem o emancypacji zwykłych ludzi i uniezależnieniu się od państwa. Obaj należeli wówczas w Palo Alto do Homebrew Computer Club, którego inżynierowie dzielili się swoimi schematami i programami pisanymi na tworzone przez siebie maszyny.

Rewolucja technologiczna miała nam zbudować raj na Ziemi, tymczasem rzekomo nowatorskie biznesy są de facto aplikacjami do wieszania zdjęć, filmików, zamawiania przejazdów i noclegów, dowozu jedzenia, a model biznesowy wciąż polega na coraz skuteczniejszym wciskaniu ludziom reklam

Jak pisała amerykańska dziennikarka Kara Swisher, w kulturze start-upowej, ale i w stylu Doliny Krzemowej było mnóstwo pozerstwa – weźmy choćby pomysł, by biura wyglądały jak jedno wielkie przedszkole z pufami, kolorowymi ścianami i stołami z piłkarzykami. Było ono elementem budowania pewnej legendy, mitu niezależności, dalekiej od struktur państwa kultury hakerskiej (Facebook ma siedzibę przy ulicy Zatoka Piratów). Wystarczyło zmienić garnitur na tiszert i trampki (nie mylić z Trumpem) i już przestawało się być korporacyjnym menedżerem, a stawało się kontrkulturowym, antypaństwowym, eksperymentującym start-upowcem.

Karp i Zamiska zauważają jednak, że cała branża technologiczna zawdzięcza swój rozwój amerykańskiemu państwu. To ono stało za gigantycznymi zamówieniami dla Tesli czy SpaceX Muska, wcześniej to ono finansowało powstanie internetu, GPS, dotykowych ekranów, mikroprocesorów. Mało tego – to prawodawstwo Stanów Zjednoczonych, system patentowy itp. doprowadziły wszystkich technooligarchów do obecnego bogactwa. Ich fortuny nie powstałyby bez amerykańskiej armii zapewniającej pokój Stanom Zjednoczonym, ale szerzej też całemu Zachodowi. Autorzy „The Technological Republic” gorzko podsumowują, że rewolucja technologiczna miała nam zbudować raj na Ziemi, tymczasem rzekomo nowatorskie biznesy są de facto aplikacjami do wieszania zdjęć, filmików, zamawiania przejazdów i noclegów, dowozu jedzenia, a model biznesowy wciąż polega na coraz skuteczniejszym wciskaniu ludziom reklam, tyle że teraz przy użyciu algorytmów sztucznej inteligencji.

Co ma zespół Deerhoof do Chińczyków?

Problem w tym, że żerujący na państwie, ale niedający nic w zamian system technooligarchii na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Dlaczego? Bo nasi przeciwnicy rzucili wszystkie siły na to, by rozwój przede wszystkim wspierał państwo. Poziom wykorzystania najnowocześniejszych technologii do budowy sił zbrojnych czy aparatu kontroli społecznej w Chinach jest bezprecedensowy. Dlatego Karp i Zamiska alarmują, że jeśli firmy technologiczne nie będą współpracowały z państwem, Chińczycy szybko nas przegonią i stanowić będą egzystencjalne zagrożenie. A powoływanie się na pacyfistyczne hasła nie jest w tej logice żadną etyczną wyższością, tylko śmiertelnie niebezpieczną dla Zachodu naiwnością.

Nie, nie twierdzę, że artyści z grupy Deerhoof powinni dziękować założycielowi Spotify za to, że inwestuje własne pieniądze w przemysł obronny, dzięki któremu być może uzyskamy przewagę nad Rosją stanowiącą dziś dla Europy najpoważniejsze zagrożenie (a w Rosji, podobnie jak w Chinach, cała gospodarka nastawiona jest na wojnę). Ale przynajmniej nie powinni się za to na niego obrażać.

Reklama
Reklama

No, chyba że Lenin naprawdę miał rację i Zachód sprzeda Chinom oraz Rosji sznur, na którym zostanie przez nie powieszony.

Deerhoof nie był chyba dotąd najpopularniejszym zespołem z San Francisco, przynajmniej w Europie. Ja na przykład dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero tydzień temu, gdy ogłosił bojkot platformy Spotify. Wraz z kilkoma innymi tak rozpoznawalnymi składami jak King Gizzard & the Lizard Wizard, Godspeed You! Black Emperor czy Xiu Xiu postanowili wycofać swoje utwory z najpopularniejszej platformy streamingowej, nie chcąc, by „sztuka przyczyniała się do prowadzenia wojen”. Od razu mnie to zaciekawiło, bo to przecież bardzo szlachetne, że artyści wzywają do pokoju. Wiemy dobrze, że kupując na przykład rosyjskie surowce, wspieramy agresywną politykę Putina i inwazję na Ukrainę, więc lepiej omijać stacje benzynowe powiązane z rosyjską ropą naftową.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
Białkowe szaleństwo. Jak moda na proteiny zawładnęła naszym menu
Plus Minus
„Cesarzowa Piotra” Kristiny Sabaliauskaitė. Bitwa o ciało carycy
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Wracajmy do tradycyjnych mediów. To nasza szansa
Plus Minus
Robert Redford – Złoty chłopiec. Aktor. Reżyser. A na końcu człowiek
Plus Minus
Mariusz Cieślik: „Poradnik bezpieczeństwa” w każdym domu? Putin ponoć już przerażony
Reklama
Reklama