Debiut Facebooka, zgodnie z oczekiwaniami, okazał się sukcesem. Nie mogło być inaczej, skoro oferta społecznościowego giganta wywołała wśród inwestorów - zarówno tych dużych, jak i całkiem drobnych - gorączkę, której nawet najstarsi maklerzy nie byli w stanie zrozumieć.
Może się jednak okazać, że ten nie mający precedensu sukces firmy, okaże się szczytowym punktem jej rozwoju. Więcej, debiut FB może stać się początkiem nowej bańki internetowej, która za parę lat pęknie z hukiem podobnym do tego z przełomu wieków.
Przyczyn jest co najmniej kilka. Po pierwsze, wycena firmy, zdaniem wielu ekspertów absurdalnie wysoka. Jako spółka giełdowa, Facebook będzie pod stałą presją inwestorów na szybką, kwartalną poprawę wyników, aby choć trochę nawiązały do wartości spółki. Presja ta może być na tyle mocna, by wpływać na decyzje zarządu.
Efektem mogą być kolejne spięcia na linii Facebook - użytkownicy portalu, którzy owszem, chcą za jego pośrednictwem rozmawiać z przyjaciółmi czy dzielić się zdjęciami z wakacji, ale już niekoniecznie oglądać przygotowane specjalnie dla nich reklamy.
Być może jest to jedną z przyczyn, dla których liczba aktywnych użytkowników portalu, czyli jego największy atut, rośnie coraz wolniej. Podobnie jest zresztą z wpływami z reklam, które stanowią ok. 85 proc. przychodów FB. I chociaż zarząd, z Markiem Zuckerbergiem na czele, zaklina się, że ma pomysły, jak w większym stopniu uniezależnić się od reklamodawców, szczegółów nie ujawnia. Dlatego jeśli duże koncerny stwierdzą, że reklama na portalu nie przekłada się na większą sprzedaż i wycofa pieniądze, może to zachwiać wynikami giganta.