W sobotę cała Polska czytała „Pana Tadeusza". Akcja ta bardzo mi się podobała. Ludzie mieli zajęcie i dzięki temu nie żałowali, że nie mogą oglądać kolejnego zwycięskiego remisu polskich piłkarzy. Myślę, że głośne czytanie ma wielką przyszłość, stając się głównym sposobem komunikacji publicznej. Proponuję, by następnym razem wybrać „Bajki" Ignacego Krasickiego, zwłaszcza tę, która zowie się „Przyjaciele", a znana jest ze słynnej frazy: „Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły".
Zając to teraz media publiczne, a serdecznymi przyjaciółmi – któż nie lubi mediów publicznych – jesteśmy my wszyscy. I wszyscy patrzymy, jak owe media obumierają, szykując się do skromnego, cichego pochówku. Powód jest znany: brak wystarczającego zasilania finansowego.
Jeszcze w połowie ubiegłej dekady media publiczne dostawały z abonamentu miliard złotych, w tym roku – już niecałe pół miliarda. Jest to za mało, żeby utrzymać państwową telewizję z dziewięcioma programami centralnymi i szesnastoma lokalnymi oraz sześć centralnych programów radiowych i siedemnaście rozgłośni regionalnych.
Być może jest tego za dużo? Tego nie wiem, ale nie spotkałem się też z żadną poważną próbą odpowiedzi na pytanie, ilu powinno być w Polsce nadawców publicznych. Zamiast tego od wielu lat obserwuję grę w znanego z filmu „Rejs" jednoosobowego salonowca: wszyscy coś mówią, ale lanie nieodmiennie dostają media powołane do pełnienia misji publicznej.
Proponowano już wiele rozwiązań: finansowanie z budżetu (była nawet ustawa, która przewidywała przekazywanie 900 mln zł; na marginesie, Słowacja, która wybrała taki model finansowania, gwarantuje 1,03 proc, PKB, co w naszych realiach dawałoby ok. 1,8 mld zł), podatek pobierany razem z opłatą za prąd, a ostatnio opłatę audiowizualną. Każde z tych rozwiązań można by wprowadzić po kilkumiesięcznym procesie legislacyjnym. Tyle że nie ma żadnego projektu, a ministrowie Michał Boni (zaklinał się, że do końca sierpnia go przygotuje) i Bogdan Zdrojewski zgodnie twierdzą, że zmiany będą możliwe dopiero od 2015 roku.