Projekt pierwszej ustawy deregulacyjnej ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina czekał około siedmiu miesięcy na przyjęcie go przez rząd. Wicepremier Waldemar Pawlak z różnymi projektami wspomagającymi przedsiębiorczość występował też już od dawna, ale z kolei blokował je minister finansów Jacek Rostowski. Uważał on bowiem, że związane są z nimi zbyt wysokie koszty dla budżetu państwa.
Teraz ministrowie Pawlak i Gowin postanowili otwarcie powalczyć o realizację swoich pomysłów. Chcą więc robić coś, co powinien ogłosić premier. Ale on przedstawienie swojego programu ciągle odkłada. Najpierw miał to zrobić na początku września, potem w końcu września, a teraz już nie wiadomo kiedy.
Tymczasem wszystkie dane statystyczne jasno pokazują, że spowolnienie gospodarcze jest coraz bliżej. W takim czasie od rządu oczekuje się działań. Czegoś, co tchnie w gospodarkę, jeżeli nie pieniądze, to choćby nadzieję. Gdy stan budżetu nie pozwala na wsparcie firm pieniędzmi, to trzeba zdjąć z nich choćby ciężary administracyjne i ułatwić im działanie. Projekty zarówno ministra Gowina, jak i wicepremiera Pawlaka to zapewniają.
Tymczasem minister Rostowski twierdzi, że wszystkie nowe programy gospodarcze, i te zgłoszone przez premiera Pawlaka, i te od opozycji są zbyt drogie. Jednak jego wyliczenia uwzględniają tylko bieżące koszty reform, a nie przyszły, wywołany nimi wzrost przychodów. Zakładając nawet, że tego wzrostu nie będzie albo będzie zbyt mały, to taka postawa ministra do niczego nie prowadzi. Od premiera i rządu w czasie, gdy nadciąga burza, firmy oczekują działań. A jest cisza.
Dlatego dobrze, że mamy propozycje ministrów Gowina i Pawlaka. Ważne jest, by rząd uznał je za swoje i by nie czekały one w rządowej zamrażarce na korzystniejszy klimat, który oczywiście pojawi się natychmiast po zakończeniu kryzysu.