Kryzys zmusza do reform, a reformy do myślenia. Przez świat przetacza się fala debat politycznych, a ja przetaczając się w czwartek wieczorem ciemnymi zaułkami Warszawy próbowałem dojść z przyjacielem do porozumienia, czy generalnie lepiej jest, jak za edukację płaci państwo – jak jest w większości krajów rozwiniętych – czy lepiej, jak odda się pieniądze obywatelom i niech sami decydują – jak chcą libertarianie.
Ponieważ mój przyjaciel palił papierosa za papierosem, znalazłem wreszcie sposób, żeby wytłumaczyć mu, dlaczego edukację podstawową i średnią niemal wszędzie w świecie rozwiniętym finansuje państwo. Wszystko to efekt tzw. niespójności czasowej, która trawi również umysły palaczy. Palacz więc lepiej zrozumie.
Otóż człowiek – co potwierdzają badania psychologiczne – ma tendencję do przeceniania małych korzyści w teraźniejszości i niedoceniania dużych kosztów w przyszłości. Dlatego ludzie palą papierosy. Wierzą, że kiedyś przerwą, ale w każdym momencie ten pożądany moment jest w przyszłości (dlatego niespójność czasowa – nasz plan na przyszłość jest niespójny z tym, co chcemy uczynić w każdym danym momencie).
Gdyby edukacja była całkowicie poddana wolnemu rynkowi, wiele osób byłoby niechętnych do ponoszenia jej kosztów. Cena byłaby prawdopodobnie wysoka i ze względu na niespójność czasową ludzie przecenialiby małą korzyść w teraźniejszości – czyli rezygnację z edukacji dziecka – i nie doceniali dużego kosztu w przyszłości. Efekt dla całego społeczeństwa byłby mizerny. Dlatego państwo zabiera nam na siłę pieniądze w formie podatków i wydaje je na edukację.
Bardzo możliwe, że lepiej byłoby, gdyby państwo dawało ludziom bon edukacyjny, a szkoły konkurowały niczym na wolnym rynku. Ale wątpliwe, czy oznaczałoby to mniejsze wydatki państwa. Mam wrażenie, że przyjaciel zrozumiał. A może tylko zbiera inne argumenty?