Takie żarty, od których zaroiło się w internecie chwilę po decyzji Komitetu Noblowskiego, zdradzają nieznajomość historii integracji europejskiej. To, że Grecja lub Hiszpania – a nawet Europejski Bank Centralny – na ekonomiczną nagrodę Nobla nigdy nie zasłużą, wynika bowiem właśnie z tego, że UE kwalifikuje się do nagrody pokojowej.
Integracja europejska od samego początku była projektem czysto politycznym. Miała przede wszystkim zapobiec kolejnej wojnie światowej poprzez uczynienie interesów państw Europy zbieżnymi. Ten zasadniczy cel udało się zrealizować, do czego odwołał się Komitet Noblowski w uzasadnieniu swojego werdyktu.
Polityczny charakter UE oznacza jednak, że kwestie ekonomiczne były zawsze na drugim planie i traktowano je instrumentalnie. Trudno o lepszy przykład, niż unia walutowa. Od początku było jasne, że Europa nie jest tzw. optymalnym obszarem walutowym, na którym można wprowadzić wspólną jednostkę płatniczą. Była ona jednak potrzebna do realizacji celów politycznych.
Jak przypomina w książce "Exorbitant Privilege" Barry Eichengreen, do powstania strefy euro walnie przyczynili się rolnicy, którzy z obawy przed konkurencją byli przeciwni wspólnemu rynkowi. Ich nastrojów, jako ważnej grupy wyborców, integrujące się europejskie rządy nie mogły ignorować. Zgodziły się więc na administrowanie cenami produktów rolnych, czyli na to, co dziś jest znane jako Wspólna Polityka Rolna. Ale w warunkach zmiennych kursów walutowych nie sposób było jej prowadzić, bo jeden produkt rolny w jednej chwili mógł kosztować we Francji i Niemczech tyle samo, a w następnej ceny mogły się całkowicie różnić.
Skoro strefa euro narodziła się jako mechanizm ułatwiający korygowanie działania rynków, czyli interwencje, nie należy się dziwić, że nie jest to rozwiązanie optymalne ekonomicznie. Spierać się można co najwyżej o to, czy ekonomiczna efektywność, rozumiana jako maksymalizowanie tempa wzrostu gospodarczego, powinna być celem samym w sobie.