Rozpoczął się wielki pojedynek na liczby! Premier użył w swoim drugim exposé kwoty 300 mld zł, którą mamy szansę uzyskać na rozwój w następnym siedmioletnim budżecie Unii Europejskiej. W związku z tym przywódca głównej partii opozycyjnej natychmiast odpowiedział, że zgodzą się z potrzebą takiej właśnie dokładnie kwoty – a jeśli uda się wynegocjować kwotę choć o grosz niż-szą od 300 mld, siedmioletni budżet trzeba zawetować. Słowem – magiczne 300, jak 300 Spartan spod Termopil, którzy albo zwyciężą, albo zginą!
Brzmiałoby to poważnie, gdyby chodziło o poważne argumenty. Tymczasem, po pierw- sze, budżet unijny nie jest w ogóle ustalany w złotych, tylko w euro. W dodatku nie w zwykłych, bieżących euro, ale w tzw. euro liczonych w cenach stałych – czyli hipotetycznych euro, które obowiązywałyby, gdyby w strefie euro ogóle nie następował wzrost cen.
Nie ma się o co boczyć, to ze statystycznego punktu widzenia rzeczywiście najlepszy sposób działania. Dzięki temu ustala się kwoty realne, według obecnej wartości pieniądza. Jeśli się okaże, że poprzez inflację wspólna waluta straciła część wartości (a tak się na pewno będzie działo), w kolejnych latach będziemy uzyskiwać z unijnego budżetu odpowiednio więcej bieżących euro, aby zrekompensować inflację.
Reasumując: po to, aby się dowiedzieć, ile to będzie złotych – musielibyśmy dziś znać kursy walut, które będą obowiązywać w kolejnych siedmiu latach. Dziś euro warte jest ok. 4,1 zł. Jeśli złoty się wzmocni – np. do 3,5 zł za euro – dostaniemy z unijnego budżetu mniej złotych. Jeśli się osłabi – np. do 4,5 zł za euro – dostaniemy odpowiednio więcej.
Najkrócej mówiąc, oznacza to tyle, że jeśli nawet poznamy skalę funduszy strukturalnych dla Polski zapisanych w unijnym budżecie na siedem lat – np. 80 mld – i tak nie będziemy w stanie stwierdzić, ile to rzeczywiście będzie złotych. Premier użył dzisiejszego kursu i kwot w euro zapisanych w propozycji Komisji Europejskiej i wyszło mu ponad 300 mld. Ale ile złotych byłoby to w rzeczywistości, dziś nie może mieć pojęcia nikt.