Producenci i dilerzy tną ceny aut. Na dnie kryzysu, kiedy praktycznie każdy miesiąc przynosi w najlepszym razie stagnację, a najczęściej wyraźny spadek sprzedaży, prześcigają się pomysłami, co zrobić, żeby przetrwać. Niektórzy otwarcie przyznają, że ich sytuacja zaczyna być fatalna.
Niestety, w Polsce żaden z dilerów nie chwali się, że dostał wsparcie finansowe od producenta. Tymczasem w Niemczech Volkswagen nie ukrywa, że chińskie zyski pozwalają mu ciąć ceny w Europie. Na palcach można policzyć koncerny motoryzacyjne, które mają zachęty dla klientów w postaci oprocentowanych na zero procent kredytów.
Pojawiają się też już pierwsze głosy, że ta wojna cenowa na rynku do niczego dobrego nie doprowadzi. I że producenci i dilerzy powinni się porozumieć. Co do tego nie ma wątpliwości.
W każdym razie oczywiste jest jedno. Jeśli ktoś zamierza kupić samochód i ma na to środki, albo przynajmniej ich część, to powinien zrobić to teraz, dokładnie sprawdzając, która oferta jest najbardziej przyjazna dla portfela i odpowiednia do wymagań. Konsument jest już pożądany i dopieszczany i to niezależnie od tego, czy kupuje model popularny, czy też pojazd za kilkaset tysięcy złotych. Szkoda, że do tego potrzebny był aż taki kryzys.
A na koniec dobra wiadomość. W Tajlandii w październiku sprzedaż aut wzrosła o 233 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem ubiegłego roku, zaś produkcja aut w okresie styczeń–październik zwiększyła się o połowę, do prawie 2 mln aut. Tyle że jesień 2011 r. była dla tajskiego rynku motoryzacyjnego fatalna: powódź totalnie zgasiła nastroje konsumenckie. Czyli z każdego kryzysu jest kiedyś wyjście. Trzeba tylko trochę poczekać.