W „Rz" 13 grudnia ukazał się tekst Dariusza Graja zatytułowany „W obronie Rady Polityki Pieniężnej". Autor, jak sam tytuł wskazuje, próbuje wykazać logikę postępowania RPP, argumentując, że prowadzona w Polsce polityka pieniężna jest właściwa (czyt. wcale nie nadmiernie restrykcyjna, jak sądzi większość ekonomistów i analityków bankowych). W niniejszym artykule chciałbym zająć stanowisko przeciwne – polemiczne w stosunku do autora ww. artykułu.
Co do zasady – zgadzam się z panem Grajem w dwóch zasadniczych poruszonych przez niego kwestiach. Po pierwsze, założenie, że celem banków centralnych powinno być zapewnienie stabilności cen, przyjmuję jako samo w sobie słuszne i niepodważalne. Niska inflacja jest bowiem dobrodziejstwem dla gospodarki, fundamentem pod trwały zrównoważony wzrost. Po drugie, zgadzam się, że komentowanie działań NBP w jaskrawo krytyczny sposób przez ministra finansów jest nie na miejscu ze względów instytucjonalnych. Osłabia to bowiem reputację banku, co może prowadzić do spadku wiarygodności prowadzonej polityki pieniężnej w oczach rynków finansowych, podnosząc koszty dezinflacji w długim okresie. Z drugiej strony jednak, abstrahując od tego, komu wypada publicznie krytykować RPP, a kto powinien się raczej takiego krytykowania wystrzegać, trudno nie zgodzić się z opinią, że RPP popełniła w ostatnim czasie kosztowne błędy.
Błąd majowy
Elementarz ekonomii mówi, że podwyżki stóp oddziałują w kierunku osłabienia aktywności gospodarczej i presji inflacyjnej, obniżki zaś – w stronę pobudzenia wzrostu i presji inflacyjnej. Nie jest to oczywiście scenariusz zero-jedynkowy, jednak na bazie oceny prawdopodobieństw można go przyjąć jako podstawowy. Ponadto, zgodnie z prawami transmisji monetarnej, dzisiaj podjęta decyzja o zmianie stóp procentowych wpłynie ostatecznie na inflację z opóźnieniem 4–6 kwartałów. Tym samym właściwie prowadzona polityka pieniężna nie powinna być reakcją na bieżące odczyty inflacji, lecz raczej odpowiedzią na przyszłe prognozowane procesy cenowe. Na tym właśnie polega cała trudność wyzwania, z jakim mierzą się władze monetarne, stanowiąca przesłankę do powierzania tych zadań profesjonalistom z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem bankowym.
Spójrzmy zatem, co w tym kontekście robi w ostatnim czasie RPP. W maju 2012 r. Rada podniosła stopy procentowe, wywołując powszechne zaskoczenie rynku. W dobie kryzysu gospodarczego i rekordowo niskich stóp procentowych na świecie, ruch ten należałoby potraktować nie tylko jako nieoczekiwany, ale wręcz ekstrawagancki. Abstrahując od szkodliwości takich komunikacyjnych niespodzianek obciążających przewidywalność polityki pieniężnej w oczach rynku, skoncentrujmy się na jego skutkach makroekonomicznych.
Rada podniosła stopy, argumentując to utrzymywaniem się inflacji powyżej celu. Warto jednak podkreślić, że podwyższona inflacja spowodowana była przez czynniki podażowe, pozostające poza wpływem polityki pieniężnej. Ponadto RPP podejmowała decyzje w oparciu o bieżące odczyty inflacji, które de facto opisują procesy cenowe w przeszłości. Jednocześnie zbagatelizowała wyraźnie zarysowujące się już wówczas spowolnienie gospodarcze, które siłą rzeczy musiało oddziaływać na przyszłe kształtowanie się inflacji. To tak, jakby włączyć wsteczny bieg po przejechaniu skrzyżowania na czerwonym świetle.