Unia naszych dzieci

Nie zgadzam się z Ryszardem Bugajem, że Unia się zmienia i że jest inna niż ta, do której wstępowaliśmy. Taka ocena wynika z naiwności i niedostrzegania interesów poszczególnych Państw ją tworzących już w momencie, gdy negocjowaliśmy nasze w niej miejsce

Publikacja: 14.02.2013 09:39

Red

Unia zawsze rządzona była przez tandem Niemcy-Francja. Oczekiwania, że to Polsce stworzy się szczególne inkubacyjne warunki, a wszystkie gospodarki i społeczeństwa podporządkują się budowaniu w naszym kraju ogólnej szczęśliwości i sukcesu jest instrumentalnym traktowaniem integracji, spłycającym jej ideę. Chcemy sukcesu to go wypracujmy.

Nie zgodzę się też z Ryszardem Bugajem, że w każdym działaniu Unii należy dostrzegać czyjś interes i złe intencje. Jednolity rynek stawia tyle samo praw co obowiązków. Udzielanie przykładowo pomocy publicznej zostało wyraźnie ograniczone, ale z punku widzenia rynku jest to zdrowsze. Jak również jako podatnik dostrzegam dobre strony takiego rozwiązania, które ograniczają często nieskuteczne i dyskrecjonalne działania władzy. Twierdzenie przy tym, że staje się to instrumentem przeciw Polsce jest błędne. Wiele krajów w UE ponosi konsekwencje braku umiejętności stosowania zasad pomocy publicznej. To nie decyzja komisarz unijnej zlikwidowała nasze stocznie. To błędne i niekompetentne decyzje ministrów skarbu, finansów i gospodarki, przy patologicznej postawie związków zawodowych i populizmie polityków doprowadziły do złamania przez Polskę prawa wspólnotowego. Konsekwencją tego było zamknięcie zakładów.

Nie zgodzę się z Ryszardem Bugajem, że namawianie Polaków do wejścia do strefy euro jest sprzeczne z naszą narodową racją stanu. Uważam zresztą, że w momencie gdy brak jest argumentów merytorycznych specjalizujemy się w Polsce zasłanianiem pojęciami z katalogu racja stanu, misja publiczna, czy też suwerenność i patriotyzm. To demagogia.

Jeśli faktycznym celem, jak postuluje Ryszard Bugaj, jest zapewnienie bezpieczeństwa i suwerenności - to wstąpmy do strefy euro. Twierdzę, że w przypadku zagrożenia militarnego kraj nie będący członkiem strefy euro będzie zostawiony na pastwę losu. Jaki będzie interes Unii, aby wspomóc Polskę? Zagrożenie i ryzyka konfliktów zbrojnych w Europie i świecie narastają. Członek strefy euro, będzie broniony przez pozostałych członków z uwagi na potencjalne straty ekonomiczne w ich gospodarkach. Unia nie ma wymiaru militarnego, zaś NATO podejmuje działania ograniczone i spóźnione. Silne powiązanie interesów gospodarczych oparte na wspólnej walucie zmobilizuje kraje do wsparcia wzajemnego, tak dziś się dzieje w wymiarze finansowym, a stanie się również w wymiarze militarnym. Posiadając złotówkę, w świecie opartym o interesy gospodarcze, walczymy sami. Na takim konflikcie po prostu można dobrze zarobić. Na wojnie w strefie euro wszyscy tracą.

Na pytanie: kiedy wchodzić? Odpowiem. Teraz. Oczywiście wszystkie argumenty teoretycznie są przeciw. Kryzys w UE, duże wymagania co do usztywnienia kursu i wymuszenie tym samym utwardzenia polityki makroekonomicznej, co utrudni stosowanie narzędzi pro wzrostowych. Jednak za 3 lata w UE będzie już wyraźnie lepiej, a nie ma lepszego momentu na wejście niż czas wzrostu gospodarczego w strefie, zaś okres recesji ułatwi dostosowanie. Przykład Słowacji, czy Estonii wskazuje, że posiadając euro, będąc znacznie mniejszą gospodarką niż Polska, można skutecznie prowadzić politykę gospodarczą i nawet w tak trudnych warunkach kryzysu finansowego powoli wychodzić z niego obronną ręką. Chociaż faktem jest, że utrzymujące się wysoki poziom bezrobocia oraz nadmierna inflacja dokuczają tak samo jak nam. Nie traćmy czasu. Zapowiedź wejścia do strefy i ustalenia daty wyraźnie wzmocni naszą gospodarkę i da nowy napęd rozwojowy. Ułatwi też negocjacje o fundusze w kolejnej perspektywie, bo staniemy się realnym partnerem dla członków strefy, czyli decydentów przy stole. Te dwa argumenty bezpieczeństwa narodowego i zmiany w pozycji negocjacyjnej o środki rozwojowe z funduszy europejskich są według mnie decydujące.

A jak już przy tematyce stołu jesteśmy, to warto odnieść się do argumentacji, która przy tej okazji pada z strony Ryszarda Bugaja. Faktem jest, że korzyści z bycia przy stole nie wynikają z samej obecności, lecz z tego że pozostali biesiadnicy dbają, aby wszystkim przy tym stole nie było najgorzej, gdyż stan jednych polepsza lub zagraża innym. Znów - nie leży to w interesie biesiadników. Jest to kosztowne i faktycznie zarabiają na tym banki niemieckie i francuskie, a koszty ponosi podatnik nie tylko niemiecki, ale i polski. Jednak chciałbym zobaczyć sytuację, gdy Polska nie będąca w strefie euro miałaby takie kłopoty i potrzebowalibyśmy wsparcia... nie, niechciałbym tego zobaczyć.

Ryszard Bugaj przytacza również argumenty zwolenników przyjęcia euro, że musimy wsiąść do odjeżdżającego euro-pociągu, bo sami zostaniemy na peronie. A u przeciwników wskazuje inne, że na tym peronie to i lepiej, bo nie wiadomo jaki jest komfort podróży i jak szybka podróż. Wręcz szacuje wysokie prawdopodobieństwo katastrofy i dostrzega duże koszy samego biletu. W 2004 roku też nie wiedzieliśmy ile bilet kosztuje, gdzie pociąg dokładnie jedzie i jaki będzie komfort podróży. Czy nie wsiedlibyśmy jeszcze raz? Toż na peronie staliśmy już 45 lat - i wystarczy. Stojąc - cofamy się. Nie oczekuję, tak jak Ryszard Bugaj, aby kiedykolwiek Europa stała się homogeniczna w wymiarze kulturowym społecznym, czy gospodarczym. Ale jestem pewny, że może stać się homogeniczna co do wspólnej przyszłości i wspólnych celów.

Unia się nie rozpadnie, bo nie leży to w niczyim interesie. Jak by świata nie zaklinać, to i tak ostatecznie o wszystkim decyduje pieniądz. Koszt rozpadu jest większy niż jego korzyści. Nie ma dziś na świecie żadnego ośrodka władzy politycznej i gospodarczej, który zyskałby na rozpadzie unii i upadku euro. To się po prostu nikomu nie opłaca. Interes jest w osłabianiu i wzmacnianiu pozycji Unii i waluty euro, bo na tym można zarobić i się zarabia.

Wielka Brytania z Unii nie wyjdzie bo to też nie leży w niczyim interesie. Amerykanie zadbają, aby mieć wpływ przez Brytyjczyków na kształtowanie decyzji w UE, zaś Niemcy zapłacą każdą cenę za pozostanie Wielkiej Brytanii w strukturach unijnych co skutecznie Premier Cameron wykorzystuje. Brawo. To jest doskonała szkoła dyplomacji i stosunków międzynarodowych.

Nie obawiam się, jak to podkreśla Ryszard Bugaj, że Polska pozbawiona będzie suwerenności, czy też będzie sprowadzona do roli peryferyjnej wschodniej flanki. Możemy być aktywnym i istotnym podmiotem, o ile zmienimy postawę z roszczeniowej na samodzielną w ramach partnerstwa i wspólnoty. To nie projekt paktu europejskiej solidarności, o który postuluje Ryszard Bugaj, powinien być sztandarowym projektem Polski. Negacja siedziby parlamentu w Strasburgu, czy postulat likwidacji „rabatu cukrowego" na rzecz Wielkiej Brytanii nie są kluczem do sukcesu unii. To są tematy zastępcze. Szkoda czasu, sił i środków. Postawa małostkowa i mało ambitna. Członkowstwo samo w sobie nie koliduje z naszą racją stanu, jest jej podstawą. Dlatego też wzmacnianie unii, budowanie nowych płaszczyzn współpracy, poszerzanie integracji da wiele więcej możliwości wpływania na wspólną przyszłość.

Jeśli chcemy coś otrzymywać to posuńmy się trochę, i nie obawiajmy się utraty czegoś czego nie mamy lub bez unii jest kruche. Wyjdźmy z projektem paktu na rzecz zwiększenia wspólnoty w unii, nie solidarności, lecz zaangażowania we wspólne projekty i działania. To nie zagwarantowaniem praw do transferów finansowych, o co postuluje Ryszard Bugaj, zbuduje się akceptację wszystkich do bycia razem, lecz realnym poczuciem budowania wspólnej przyszłości osiągnie się korzyści również w wymiarze indywidualnym.

Na koniec, oczywiście można kogoś nazywać euroentuzjastą lub eurosceptykiem, jak to skrupulatnie robi Ryszard Bugaj, to pomaga szufladkować i zakładać domniemane intencje przedstawianej argumentacji. Równocześnie jednak dzieli tworząc dwa bloki i ogranicza dialog. Możemy też podzielić się na starych i młodych, czy doświadczonych i młokosów. Nie ułatwi to osiągania wspólnego sukcesu, pomimo przyznania racji którejś ze stron. Postawmy przed sobą wspólny cel - Polaków, Niemców, Hiszpanów i Greków. Wspólną przyszłość silnej i dostatniej Unii i wszystkich krajów ją tworzących. Nawet jeśli każdy z nas będzie robił coś innego, spotkamy się w przyszłości. A tamta, przyszła unia będzie służyła naszym dzieciom... no i nam na emeryturze. A jak unię rozbijemy, to jak w oczy im spojrzymy?

dr Artur Bartoszewicz

Ekonomista

Wykładowca w Szkole Głównej Handlowej

Nie był liderem żadnej partii politycznej i nie zamierza nim być.

Unia zawsze rządzona była przez tandem Niemcy-Francja. Oczekiwania, że to Polsce stworzy się szczególne inkubacyjne warunki, a wszystkie gospodarki i społeczeństwa podporządkują się budowaniu w naszym kraju ogólnej szczęśliwości i sukcesu jest instrumentalnym traktowaniem integracji, spłycającym jej ideę. Chcemy sukcesu to go wypracujmy.

Nie zgodzę się też z Ryszardem Bugajem, że w każdym działaniu Unii należy dostrzegać czyjś interes i złe intencje. Jednolity rynek stawia tyle samo praw co obowiązków. Udzielanie przykładowo pomocy publicznej zostało wyraźnie ograniczone, ale z punku widzenia rynku jest to zdrowsze. Jak również jako podatnik dostrzegam dobre strony takiego rozwiązania, które ograniczają często nieskuteczne i dyskrecjonalne działania władzy. Twierdzenie przy tym, że staje się to instrumentem przeciw Polsce jest błędne. Wiele krajów w UE ponosi konsekwencje braku umiejętności stosowania zasad pomocy publicznej. To nie decyzja komisarz unijnej zlikwidowała nasze stocznie. To błędne i niekompetentne decyzje ministrów skarbu, finansów i gospodarki, przy patologicznej postawie związków zawodowych i populizmie polityków doprowadziły do złamania przez Polskę prawa wspólnotowego. Konsekwencją tego było zamknięcie zakładów.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację