Wskaźnik bezrobocia w lutym dojdzie do 14,5 proc., w marcu może wynieść niewiele mniej niż 15 proc. Z Polski ruszyła właśnie druga fala emigracji. Uciekają głównie młodzi i przedsiębiorczy. Czy to tylko wina spowolnienia gospodarczego importowanego w znacznej mierze z zewnątrz? Otóż nie. Także nasz rząd przykłada bez ustanku rękę do pogorszenia sytuacji na naszym podwórku, zwłaszcza na rynku pracy.

Od kliku lat trwa podatkowa ofensywa. W górę idzie VAT, PIT, składki do ZUS. W ostatnich latach dodatkowe obciążenia nakładane na Polaków idą w miliardy złotych. Z samej tylko podniesionej w lutym ubiegłego roku składki rentowej i wyższego VAT w tym roku do kasy państwa wpłynie ok. 18 mld zł więcej niż w sytuacji, gdyby tych podwyżek nie było. Do tego w miejscu stoją kwoty w PIT, likwidowane są ulgi czy możliwość oszczędzania bez podatku Belki. W sferze marzeń wciąż pozostają ułatwienia dla przedsiębiorców. Jednocześnie w budżecie i systemie świadczeń społecznych są marnowane pieniądze. Tyle tylko, że aby je oszczędzić, trzeba dotknąć interesów licznych bądź dobrze reprezentowanych grup. Na to brakuje na razie odwagi.

Taka polityka jest krótkowzroczna. Henry Hazlitt w swojej książce „Ekonomia w jednej lekcji” wskazuje, że powinniśmy analizować długookresowe i wielowymiarowe skutki podejmowanych przez polityków działań. Jeśli przykręcają oni fiskalną śrubę przedsiębiorcom i obywatelom, mówiąc, że trudna jest sytuacja budżetu, zadawajmy pytania. Czy drogą do uzdrawiania finansów publicznych jest wyższy fiskalizm czy może postawienie na przedsiębiorczość i wolność? Czy wyższe obciążenia nakładane na pracę przyniosą tylko wyższe wpływy do kasy państwa czy może zwiększają szarą strefę, zachęcają kolejnych młodych ludzi do ucieczki z zielonej wyspy, a firmy do przenoszenia produkcji tam, gdzie jest taniej? Jaki jest prawdziwy powód tego, że politycy wciąż chcą kontrolować coraz większa sferę naszego życia – troska o nas czy chęć posiadania władzy i czerpania z tego różnego rodzaju zysków?

Ministrowi Jackowi Rostowskiemu, który został wicepremierem, potrzebny jest u boku ktoś na miarę Arthura Laffera. To właśnie doradca Ronalda Regana wyrysował swoją słynną krzywą mówiącą, że zbytni fiskalizm oznacza niższe wpływy do budżetu. Nie wątpię, że przynajmniej teoretycznie wie też o tym opowiedziany liberał Rostowski. Tyle że może za dużo w nim polityka, a za mało ekonomisty. Mam jednak nadzieję, że teraz gdy spełnił swoje polityczne ambicje, więcej do powiedzenia będzie miał jego wewnętrzny homo economicus. Życzę tego nie tylko panu premierowi, ale także nam wszystkim.