Tamtejszy parlament we wtorek ma głosować ma nad opodatkowaniem depozytów bankowych. Wyspa potrzebuje około 17 mld euro, aby uniknąć bankructwa, a Bruksela zgodziła się pożyczyć jej tylko 10 mld euro. Jak tłumaczy, większa pożyczka nadmiernie zwiększyłaby dług publiczny Cypru. Wiadomo jednak, że UE nie chce subsydiować rosyjskich oligarchów, którzy w cypryjskich bankach chronią fortuny przed podatkami. Nowa danina ma być zaprojektowana tak, aby obciążyła właśnie ich, a nie drobnych ciułaczy.

Każdy, kto powierza bankowi pieniądze, powinien dołożyć wszelkich starań, aby ocenić jego stabilność. Rosjanie tego nie robili, spekulując, że depozyty w kraju członkowskim strefy euro mają domyślną gwarancję wszystkich jej członków. Podatek od depozytów sprawi, że dołożą się do kosztów walki z kryzysem na Cyprze, który pomogli rozniecić. Inaczej całą cenę zapłaciliby cypryjscy podatnicy.

Mimo to podatek od depozytów – który ma być wprowadzony bez vacatio legis – to po prostu zalegalizowana kradzież. UE złamie przepisy o gwarancjach depozytów, które w ostatnich latach wzmocniła, aby zwiększyć zaufanie do banków. Teraz to zaufanie zostanie podkopane w każdym kraju, co do którego istnieje choć cień podejrzeń, że także może potrzebować dodatkowych wpływów do budżetu. To może być początek nowej fali kryzysu. Wprawdzie Bruksela argumentuje, że Cypr to wyjątkowy przypadek, ale słyszeliśmy to także trzy lata temu, gdy pomocy potrzebowała Grecja.

Cypryjski podatek budzi więc zrozumiałe kontrowersje. Ale Nikozja przynajmniej gra w otwarte karty. Bo deponenci i posiadacze obligacji skarbowych są dziś okradani w wielu krajach: wszędzie tam, gdzie realne stopy procentowe są świadomie utrzymywane przez władze poniżej zera. A tak – z powodu wysokiej inflacji i podatku Belki – w ostatnich latach było też w Polsce.