Cała produkcja pastrami, fiatów, chianti, gorgonzoli i wielu innych włoskich wyrobów i usług, które wchłonie ludzkość rocznie (wraz z usługami weneckich gondolierów), będzie równa temu, co miliardy obywateli wydadzą na to, by poprawić sobie nastrój.
W ciągu pół wieku rozrywka stała się jedną z najważniejszych gałęzi gospodarki – wypierając huty, kopalnie, stalownie, produkcję komputerów czy telewizorów i wiele innych równie pracochłonnych branż. Innymi słowy zastąpiliśmy gospodarkę opartą na produktach zaspokajaniem potrzeb rozrywkowych, a idąc bardziej biologicznym tropem, na dostarczaniu sobie jak największej dawki endorfin.
Wygląda więc na to, że pracujemy po to, by się dobrze bawić.
Czy jesteśmy przez to bardziej szczęśliwi? Patrząc na rankingi pogoń za pieniądzem nie jest wcale warunkiem szczęścia, ale jest nią raczej krucha i niejasna równowaga między pracą a wypoczynkiem. Dzięki tej nierównowadze rozwija się nie tylko branża medialno-rozrywkowa. Bez niej tyle pracy nie mieliby też zapewne psychoanalitycy zajmujący się tym, co siedzi w głowach i duszach osób cierpiących na depresję, niedoszłych samobójców czy wypalonych zawodowo menedżerów. W końcu oni też szukają szczęścia. Pozostali, jak widać, starają sobie namiastkę szczęścia kupić.
Dalajlama powiedział kiedyś, że nie rozumie zachodnich społeczeństw, w których ludzie robią wszystko, by gromadzić jak największy majątek, a gdy z powodu nadmiernego skupienia wszystkich sił na tym celu podupadają na zdrowiu, to wydają to, co zarobili, na leczenie. Lepiej może by od razu dbali najbardziej o swoje zdrowie?