Kiedy demonstrujący na ulicach obywatele Hiszpanii, Włoch, Grecji i Portugalii z trudem znajdują obelgi, których można użyć wobec wspólnej europejskiej waluty..., kiedy ekonomiści wydziwiają nad błędami, które popełniono przy konstrukcji strefy euro..., kiedy media wieszają na niej psy i z lubością omawiają scenariusze rozpadu..., kiedy politycy nie potrafią ugasić pożaru..., kiedy większość Polaków patrzy na wspólny pieniądz z większą bądź mniejszą odrazą..., malutka Łotwa zdecydowanie zmierza w stronę wprowadzenia od przyszłego roku euro. Mimo że społeczeństwo jest niechętne – łotewscy politycy nie mają wahań. Mimo że Komisja Europejska i EBC wyraziły w środę sporo wątpliwości co do tego, na ile łatwe będzie dostosowanie się Łotwy do wspólnego pieniądza – wydały generalnie pozytywną opinię na temat szans kraju na członkostwo w strefie euro. Maszyna idzie do przodu, zmieniać konstytucji nie trzeba, wszystko wskazuje na to, że od 1 stycznia przyszłego roku Łotwa będzie 18. krajem strefy.
Czemu Łotwa zachowuje się tak, jak się zachowuje? Przede wszystkim (jak zwykle w sprawie euro) trzeba rozdzielić wyraźnie dwie perspektywy, ekonomiczną i polityczną.
W sferze ekonomii decyzja Łotwy nie jest łatwa. Kraj przeszedł w ostatnich latach przez prawdziwe gospodarcze piekło. Po to, by utrzymać stały kurs waluty i nie stracić szansy na przyjęcie euro, rząd przeprowadził drakońskie oszczędności, które spowodowały 20 proc. spadku PKB (jeszcze dziś przeciętny poziom dochodów Łotyszy jest o 12 proc. niższy, niż był pięć lat temu). Obecnie nadal sytuacja nie jest łatwa, a po to, by utrzymać stabilność finansową i nie podzielić losu Grecji, kraj będzie musiał i po przyjęciu euro zachować niezwykłą ostrożność i wstrzemięźliwość w wydatkach. W dodatku chce dołączyć do bloku gospodarczego, który przeżywa wciąż ogromne wstrząsy. Nawet jeśli ryzyko rozpadu jest niewielkie, nic nie zapowiada szybkiego rozwiązania problemów. Poza tym już na dzień dobry Łotwa (trzeci od końca najbiedniejszy kraj Unii) będzie musiała wyłożyć pieniądze na ratowanie Grecji, Hiszpanii i Portugalii. Wszystko to nie brzmi zachęcająco.
A jednak Łotwa się nie waha. Rząd uważa, że cała stabilność finansowa kraju tak czy owak opiera się na sztywnym kursie waluty wobec euro (i ma rację, bo jakakolwiek znacząca dewaluacja łata prawdopodobnie spowodowałaby masowe bankructwa zadłużonych w obcej walucie Łotyszy, a w ślad za tym załamanie systemu bankowego). A skoro tak, to Łotwa już obecnie ma na głowie wszystkie problemy, które wiążą się z posiadaniem euro. A nie ma za to żadnych korzyści, takich jak choćby osłona ze strony Europejskiego Banku Centralnego.
Ekonomia ekonomią – ale ważniejsza jest polityka. Łotwa pamięta jeszcze, że nieco ponad 20 lat temu była podbitą kolonią. Jest więc skłonna zrobić wszystko i ponieść każdą cenę tego, by jak najsilniej związać się z Europą. Licząc na to, że nic nie zabezpieczy jej bardziej przed wizją powrotu w strefę wpływów Rosji.