W tym tygodniu zaczęła działać w Rydze giełda prądu, będąca oddziałem norweskiej platformy Nord Pool Spot. Kilka dni wcześniej podobna firma ruszyła w Wilnie. Dzięki temu powstał wspólny rynek energii; wszystkie moce przesyłowe prądu między Estonią i Łotwą oraz Łotwą a Litwą są przekazywane na parkiet. A giełda rozdziela je optymalnie do zgłaszanego zapotrzebowania w poszczególnych krajach.
To milowy krok w kierunku zwiększenia energetycznego bezpieczeństwa małych państw opierających się o gigantycznego i dotąd kupujących prąd w Rosji. Dzięki norweskiej giełdzie Litwa, Łotwa i Estonia nie tylko połączyły się z rynkiem energii Europy Północnej, ale i zyskały wiedzę o zasobności rynku, cenach i możliwościach ich kształtowania.
Wydaje się, że ta droga - włączenia się krajów we wzajemnie uzupełniające się systemy energetyczne, jest najbardziej słuszna. Szczególnie Litwa, która po zamknięciu elektrowni jądrowej w Ingalinie, cierpiała na deficyt energii, może teraz odetchnąć, że w razie braku, może dokupić trochę od sąsiadów ze Skandynawii.
Dziś litewski departament bezpieczeństwa państwa opublikował raport o sytuacji energetycznej kraju. Za największe niebezpieczeństwo autorzy raportu uznali gazową zależność Litwy od Rosji. Piszę też, że „Rosja ocenia energetyczną niezależność innych państw, jako zagrożenie własnego bezpieczeństwa".
Coś tu jest na rzeczy, bo nie od dziś Kreml wykorzystuje surowce do subtelnej walki politycznej. W walce tej z republikami bałtyckimi, po utworzeniu przez nie wspólnego rynku energii, pozostała Rosjanom już tylko broń gazowa.