Dojście do władzy Juana Perona, wspieranego przez wojowniczy ruch związkowy, definitywnie przekreśliło te szanse. Jego quasi-dyktatorskie rządy zostały uznane za modelowy przykład populizmu. Od tej pory jego kolejne fale powracały w Argentynie łącznie z ostatnią, w wykonaniu Cristiny Kirchner.

Być może z powodu zbyt wielkich różnic społecznych Ameryka Południowa okazała się szczególnie podatnym gruntem dla mniej lub bardziej autorytarnych reżimów, takich jak Hugo Chaveza w Wenezueli czy Evo Moralesa w Boliwii. Ale ani Europa, ani USA nie były i nie są wolne od ruchów populistycznych, żeby wspomnieć chociażby Ligę Północną we Włoszech, Front Narodowy we Francji czy ruch gubernatora George'a Wallace'a w USA. Za każdym razem dojście do władzy populistycznych działaczy i ekonomistów kończyło się gospodarczą katastrofą. Ponieważ podobne nutki pojawiają się coraz częściej i w naszej debacie publicznej, warto się przyjrzeć założeniom populistycznej ekonomii.

Przede wszystkim populizm nie wyrasta z biedy i recesji, ale pojawia się w okresach wzrostu i jest napędzany niecierpliwością tych, którzy korzystają z niego mniej lub później, oraz arogancją elit, które tego nie dostrzegają. Związki zawodowe są często wyrazicielami postaw typu: „wszystko dla wszystkich zaraz wymusimy siłą". Źródłem finansowania takich programów mają być wysokie podatki nakładane na „bogatych" i „korporacje", a zwłaszcza na podmioty „obce", czyli zagraniczne, aż do granic konfiskaty.

Populistów cechuje wiara w moc sprawczą wszechpotężnego państwa i brak poszanowania własności prywatnej. Na ich celowniku szczególnie często znajduje się sektor finansowy oraz handel detaliczny, co skutkuje ograniczaniem i wycofywaniem inwestycji prywatnych. Inwestycje publiczne i transfery socjalne finansowane są długiem lub kreacją „pustego pieniądza". W zamian za wsparcie związki zawodowe wymuszają ograniczenia czasu pracy oraz usztywnienie warunków zatrudnienia, potęgując bezrobocie i ubóstwo, co prowadzi do dalszej radykalizacji polityki ekonomicznej.