To fragment wydanej przez Znak na 30-lecie wyborów 4 czerwca książki „Lech, Leszek. Wygrać wolność". Momentami w tej rozmowie maratonie dwóch kluczowych w czasach przełomu postaci iskrzy, ale czuć nutę wzajemnej fascynacji.
Pamiętam rok 1990. Pozostawiony sam sobie w Gdańsku przywódca Solidarności, widząc, że puls historii bije gdzie indziej, a ciężar reform odwraca nastroje społeczne, rzuca hasło przyspieszenia. Rusza z Jarosławem Kaczyńskim u boku do boju o prezydenturę. Jego starcie z premierem Mazowieckim wywołało pęknięcie w obozie Solidarności, na 30 lat definiujące scenę polityczną.
Jednak po zdobyciu prezydentury Wałęsa zaskakuje akolitów, zatrzymując Balcerowicza w rządzie. Ba, nawet początkowo proponuje mu premierostwo – jak sugeruje w książce – za namową... Jarosława Kaczyńskiego.
Obserwowałem te wydarzenia jako młody dziennikarz, z tym większym zainteresowaniem sięgnąłem po książkę, by poznać kulisy tamtych wydarzeń. Są w niej ciekawostki, jak zastąpienie w exposé Mazowieckiego obrzydzanego przez 40 lat przez komunistów słowa „kapitalizm" eufemistyczną deklaracją budowy „gospodarki zachodniego typu". Albo to, że Balcerowicz raz zagroził Mazowieckiemu złożeniem dymisji. Wicepremier parł do szybkich decyzji, premier wolał się z nimi przespać. Posiedzenia rządu zamieniały się w klub dyskusyjny, doprowadzając Balcerowicza do szewskiej pasji.
Ciekawostką jest chałupniczy monitoring nastrojów (brakowało wtedy badań): w kilku miastach, m.in. w Toruniu i Tarnowie, taksówkarze przepytywali pasażerów o wrażenia i zdawali relację.