Antypody to jak wiadomo - świat postawiony na głowie; wszystko tam jest na odwrót tak bardzo, że przed kilkoma wiekami ludzie w Europie myśleli, że w Australii czy Nowej Zelandii ludzie chodzą do góry nogami.
Coś z tego pozostało w symbolicznej oczywiście formie w takich niepojętych rzeczach jak np. ceny paliw. Oto idę obok stacji benzynowej w Christchurch na nowozelandzkiej Wyspie Południowej i widzę cenę oleju napędowego - 1,459 NZD czyli 3,79 zł.
I od razu rodzi się pytanie: dlaczego w kraju, gdzie nie tylko nie ma ani odrobiny ropy, ale też najbliższa jest w odległej o 2000 km Australii, jest taniej i to dużo, aniżeli u nas, gdzie ropa płynie od sąsiada ze wschodu szerokim strumieniem?
Nie wiem czy na to pytanie jest logiczna odpowiedź? Bo przecież nikt w Nowej Zelandii nie dopłaca do paliwowego interesu, a stacje benzynowe chcą zarobić, jak wszystkie. Do tego Nowozelandczycy narzekają na wzrost cen jak wszyscy na świecie. I rzeczywiście jeżeli chodzi o benzynę bezołowiową to dwa lata temu ona też była tańsza niż w Polsce, a dziś kosztuje odpowiednik 5,7 zł/l.
Kiwi (jak siebie nazywają mieszkańcy tej niezwykłej krainy na końcu świata (albo na początku, zależy jak patrzymy) widzą dwa główne powody rosnących cen paliw. Pierwszym jest obiektywny - światowy popyt na paliwa przekracza zdolności poszukiwawcze i produkcyjne rafinerii.