Może, ale nie musi. Bo nawet jeśli Niemcy zwiększą udział węgla w swoim miksie energetycznym i ich zapotrzebowanie na to paliwo wzrośnie, to przecież wcale nie muszą kupować go od nas.

Węgiel na światowych rynkach jest teraz tani, bo nie tylko zmniejszyło się jego zużycie z powodu wolniejszego wzrostu gospodarczego, ale też pojawiła się nadwyżka z USA, wypchnięta stamtąd przez tani gaz ze złóż łupkowych. Jeżeli więc będziemy chcieli eksportować urobek naszych kopalń do Niemiec, to trzeba będzie się do tych niskich cen dostosować. Czyli kopalnie będą musiały pilnować kosztów, a to będzie bardzo trudne.

Bo górnictwo to taki obszar naszej gospodarki, gdzie związki zawodowe są nie tylko bardzo liczne, ale i bardzo bojowe, i właściwie to one rządzą kopalniami. A korzystający z licznych przywilejów pracownicy i emeryci górnictwa nie zamierzają z nich rezygnować. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo kto chciałby dobrowolnie przestać brać pieniądze od innych?

Górniczo-związkową mentalność świetnie ilustrują działania z ostatnich lat, kiedy to od wysokich cen węgla i łatwej jego sprzedaży przeszliśmy do fazy niskich cen i narastania zapasów na przykopalnianych zwałach. Gdy kopalnie miały wysokie zyski, związkowcy nie chcieli rozmawiać o restrukturyzacji i domagali się wysokich podwyżek. Kiedy sytuacja finansowa się pogorszyła – w Kompanii Węglowej nawet do tego stopnia, że nie ma pieniędzy na bieżące wypłaty dla pracowników – chcą pilnych rozmów z rządem o trudnej sytuacji w branży. Trzeba przyznać, że swój postulat związkowcy zgłosili w korzystnym dla siebie momencie. Rozpoczął się maraton wyborczy i politycy wszystkich opcji zapewne chętnie pochylą się nad ich problemami.