Lista zdań, w których może pojawić się słowo „nie" jest długa: nie mam uprawnień, nie mam możliwości, nie zajmuję się tym, nie mam prawa .... Rozumiem. Ale przecież można powiedzieć: nie zajmujemy się tym, ale spróbuję pani pomóc. Tak, abym nie czuła się jak natrętny petent, ale jak osoba, która potrzebuje pomocy.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy urzędnicy są tacy jak nieuprzejma pani ze stolicy. Jednak z informacji, które do mnie docierają przerost biurokracji w połączeniu z urzędniczą arogancją jest w Polsce nadal duży. To, z czym ja zmagam się raz na jakiś czas, na co dzień spotyka polskich przedsiębiorców. Przeraża mnie myśl, że od dobrej woli czy humoru urzędnika może zależeć być albo nie być firmy i jej pracowników.
Do tego trzeba dodać także zbyt restrykcyjne i niezrozumiałe przepisy. Dopinguję Związkowi Przedsiębiorców i Pracodawców, autorowi kampanii „Zostawcie w spokoju dobrą żywność". Poddał on analizie dyrektywy unijne i przepisy w innych krajach wspólnotowych w zakresie produkcji żywności. Jej wyniki – jak już informowaliśmy - są druzgocące dla naszych władz. Większość represyjnych regulacji na rynku żywności to nie unijne dyrektywy, tylko pomysły rodzimej biurokracji.
W piątek w południe internetowy manifest „Zostawcie w spokoju dobrą żywność" poparło 3765 osób. Nie wątpię, że będzie ich więcej.
Przy okazji rodzi się pytanie, czy ministrowi rolnictwa Markowi Sawickiemu uda się doprowadzić do tego, co nie udało się zrobić przez ostatnie osiem lat (w tym jemu samemu za poprzedniej kadencji). Chodzi o połączenie wszystkich urzędów zajmujących się kontrolą żywności w jedną inspekcję. Dlaczego warto? Mniej biurokracji to zaoszczędzony czas i pieniądze producentów. Tańsza administracja powinny sprawić, że więcej pieniędzy będzie na rzeczywiste kontrole. A o to, że o jakość dbać warto, nieustannie przypominają nam Rosjanie. Nawet jeżeli nie mają podstaw, aby zarzucać masową niedbałość, to lepiej mieć sobie jak najmniej do zarzucenia.