Przyznam, że choć nie mam żadnej traumy po krótkotrwałej karierze COVEC jako budowniczego polskich autostrad, to mnie również triumf Chińczyków niespecjalnie się podoba. Przede wszystkim dlatego, że znów zafundowaliśmy sobie przetarg, w którym 90 proc. punktów można było uzyskać za cenę. Przy takiej konfiguracji polscy przedsiębiorcy nie mają żadnych szans w wyścigu z Azjatami.
Jeżeli ci ostatni dysponują przyzwoitym produktem – a przyzwoity autobus elektryczny akurat mają – to wygrają w cuglach. Chińskie koncerny funkcjonują na ostrej kroplówce. Chociażby dlatego, że nie muszą tak jak Solaris i tysiące innych polskich przedsiębiorców utrzymywać systemu świadczeń społecznych w swoim kraju, gdyż w Chinach w zasadzie on nie istnieje. Bo u siebie znacznie mniej płacą pracownikom i nie muszą rygorystycznie przestrzegać ich praw i norm pracy. I tak dalej.
Tym w gruncie rzeczy wygrali Chińczycy, a nie realnie niską ceną. I trudno w przewidywalnej przyszłości wyobrazić sobie sytuację, w której szanse pod tymi względami będą równe. Ale mogą być równiejsze.
Żeby skutecznie konkurować z zagranicznymi firmami, wcale nie trzeba zamykać przed nimi granic, zresztą w warunkach wspólnego rynku nie byłoby to możliwe. Chodzi o dobrze pojętą pomoc polskiej przedsiębiorczości. Żeby ci, którzy tutaj produkują i płacą podatki, nie traktowali aparatu skarbowego jako absolutnego koszmaru, prawa jako źródła nieustannych zmian, wymiaru sprawiedliwości jako organizmu krańcowo niewydolnego, a słabej infrastruktury jako zła koniecznego. Dzięki temu będą działać lepiej, a być może też taniej.