Polacy potrafią liczyć i jeśli coś jest dla nich nieopłacalne, za drogie, pachnie lichwą, to po prostu po to nie sięgną. A że korzystając z usług pozabankowych, płacą więcej? Cóż, gdyby nie zastrzeżenia banków co do przyznania kredytu np. przedstawicielom wolnych zawodów albo osobom pracującym na tzw. umowach śmieciowych, nikt na „chwilówki" by nawet nie spojrzał.

To, ile co kosztuje, powinien regulować sam rynek. To konkurencja powinna zmusić do obniżenia opłat albo wyeliminować drogiego czy nieuczciwego gracza z rynku, a nie regulacje, przepisy, nakazy. Obawiam się, że wprowadzenie limitu w postaci maksymalnej kwoty, jakiej pożyczkodawca może zażądać za pieniądz, może skłonić firmy do jej wprowadzenia, nawet jeśli dziś oczekują niższych opłat za pożyczkę.

Państwo musi stwarzać mechanizmy nadzorujące i kontrolujące działalność przedsiębiorstw i instytucji finansowych, aby nie dochodziło do takich historii jak afera związana z działalnością Amber Gold. Nie jest jednak od tego, aby narzucać ceny regulowane. Zawsze bowiem w takich sytuacjach pojawia się skłonność do kombinowania, oszukiwania, wychodzenie poza legalną działalność. Tajemnicą poliszynela jest, że np. lombardy zawierają zamiast umowy o pożyczkę umowę sprzedaży, ustalając cenę zastawionych przedmiotów na dowolnym poziomie. Jak w tym wypadku ustawodawca zamierza wyegzekwować przepis narzucający limit kosztu pożyczki?

Tego typu regulacje nie uchronią Polaków przed nadmiernym zadłużaniem się, nie zapobiegną też naciąganiu przez wnuczka babci czy dziadka na kredyt, na który polskiego emeryta nie stać. Tutaj potrzebne są inne działania, choćby uświadomienie staruszków, aby nie podpisywali czegoś, czego nie rozumieją.

Elżbieta Glapiak