O takim obrazie styku biznesu z nauką najczęściej słyszymy i czytamy. Nie bez powodu. Słabą kondycję polskiej innowacyjności potwierdzają rankingi. W ostatniej edycji Global Innovation Index Polska znalazła się na odległej 49. pozycji (rok wcześniej była pięć oczek wyżej). W tegorocznym zestawieniu Komisji Europejskiej wcisnęliśmy się co prawda znowu do grona „umiarkowanych innowatorów" (po ucieczce z szufladki „skromnych innowatorów"), ale słaba to pociecha, bo nasz wynik wciąż jest czwarty od końca w całej Unii, niemal o połowę słabszy od średniej dla Wspólnoty.

Biorąc pod uwagę to niesprzyjające otoczenie, tym bardziej cieszą sukcesy przedsiębiorstw, o których dziś w „Rz" piszemy. Co ważne, chodzi przede wszystkim o firmy małe, często tworzone przez młodych ludzi, dopiero zaczynających przygodę z biznesem. Mieli świetne pomysły, stworzyli innowacyjne usługi lub produkty – np. aplikację do słuchania audiobooków w samochodzie czy ekrany mgłowe, wyświetlające obraz w powietrzu – i teraz ruszają z nimi w świat. Właśnie w świat, ponieważ wiedzą, że innowacyjny biznes nie może opierać się na jednym rynku, nawet tak dużym jak polski.

Coraz częściej innowacyjnym firmom w zagranicznej promocji pomaga państwo. 50 spółek dostanie np. granty w programie Go Global, realizowanym przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. I nie chodzi tu wcale o wielkie pieniądze (granty nie przekraczają 200 tys. zł). Ogromne kwoty wydawane np. na rozwój infrastruktury działają na wyobraźnię. Ale programy takie jak Go Global przypominają prostą prawdę – często ważniejsze od miliardowych dotacji jest to, jak dostępne pieniądze wydajemy.

W ostatnich latach w pogoni za „wykorzystaniem wszystkich dostępnych funduszy" czasem o tym zapominaliśmy. W budżecie na lata 2014–2020 znacznie więcej unijnych pieniędzy trafi na szczęście na przedsięwzięcia innowacyjne, badania i komercjalizację wynalazków. To mniej spektakularne niż otwieranie kolejnych odcinków autostrad, ale na tej zmianie skorzysta cała gospodarka.