Pakiety internetu mobilnego reklamowane są ujęciami uśmiechniętych młodych ludzi, leniwie leżących z tabletem czy smartfonem na plaży czy łonie natury. Tylko po co nam internet na wakacjach?
Jacek Wasilewski: Percepcja zachodniego człowieka przyzwyczaiła się już do bardzo częstych zmian tego, co ogląda. Trudno nam usiedzieć na plaży, patrząc na morze, które leniwie toczy swoje fale. U niektórych po godzinie, u innych po 5 minutach pojawia się po prostu potrzeba zmiany kanału. Jeżeli nie przepłynie akurat motorówka z bananem, to musimy sami znaleźć sobie coś, na czym będziemy mogli zawiesić wzrok. Wielokrotnie widziałem w pociągu, jak młodzi ludzie przerywali oglądanie filmu na laptopie, by sprawdzić wiadomości na Facebooku. Nie są w stanie wytrzymać półtorej godziny, będąc skupionym wyłącznie na filmie. Żyjemy w rzeczywistości wielu otwartych okien.
Na plaży można polepić zamki z piasku, pokąpać się, pójść na spacer. Po co uciekać w wirtualną rzeczywistość?
Dla młodych ludzi, którzy urodzili się już w czasach internetu, wirtualna rzeczywistość wydaje się naturalnym wyborem w każdej sytuacji: w domu, w pracy, na plaży również. Jest to na pewno pewien rodzaj uzależnienia związanego z poczuciem bycia podłączonym do matriksu. Kiedy jesteśmy na wakacjach, bez Wi-Fi czujemy się zagubieni. Sam mam dom na wsi, gdzie nie ma zasięgu. Ludzie, którzy do mnie przyjeżdżają, chodzą niczym lunatycy po polu w poszukiwaniu choćby jednej kreski zasięgu. Oczywiście jej nie znajdują, a potem podczas kolacji są wyraźnie rozdrażnieni.
Na wakacje chyba jeździ się odpocząć, a nie co chwilę sprawdzać wiadomości na Facebooku.