Podobne sytuacje są też częste w świecie biznesu, gdzie duże przedsiębiorstwa dają zarobić dziesiątkom, a czasem setkom drobnych firm. Jedni pracują jako ich podwykonawcy, inni wchodzą w opuszczone albo pominięte przez potentatów nisze.
Nisze, które dla dużych firm są nieopłacalne, dla drobnych graczy mogą być świetnym sposobem na rozwój. Tym bardziej że w wydaniu mniejszych, bardziej elastycznych firm okazują się często całkiem dochodowe. Korzystają z tego także konsumenci, którzy zyskują dostęp do nowych usług czy produktów, niekiedy oferowanych po konkurencyjnych cenach.
W niszach pomijanych przez duże firmy rozwija się u nas np. lokalna produkcja cydru czy żywności ekologicznej, a swoją szansę dostaną teraz komórkowi operatorzy wirtualni. Sprzyja im rozwój nowych technologii i zmiana nastawienia konsumentów. Kiedyś dotarcie z ofertą ograniczały wysokie koszty tradycyjnej dystrybucji czy kampanii reklamowo-marketingowych, na które było stać niewiele firm. Dziś szybki, mobilny internet sprawia, że do klientów można dotrzeć taniej i szybciej. Z kolei konsumenci, zniechęceni ofertą gigantów nakierowaną na tzw. masowego odbiorcę, coraz częściej tęsknią za indywidualizacją. Niszowych biznesów będzie więc przybywać. Wtedy może nasilić się odwrotny trend: duże firmy, widząc kurczący się potencjał wzrostu na głównych rynkach, będą próbowały opanować co bardziej atrakcyjne nisze. Widać to już np. na rynku internetowym, gdzie koncerny IT połykają na wyścigi innowacyjne firmy.
Na szczęście korporacje co jakiś czas robią wielkie akcje restrukturyzacji, by skoncentrować się na najbardziej zyskownych biznesach i markach (jak np. Procter & Gamble, który ostatnio zapowiedział rozstanie z setką brandów). A po korporacyjnych falach odpływu znów zostaje sporo nisz dla drobnych graczy...