Wmawianie, że jak nie posegreguję śmieci, to efekt cieplarniany podniesie morza i zaleje Holandię, przypomina straszenie dziecka, że jak nie zje kaszki, to wpadnie wilk i go pożre. Czyli wciskanie kitu w dobrych intencjach. Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko rozsądnemu pozbywaniu się odpadków, ale po to, żeby było czysto, a nie dlatego, że ratuje planetę. Argument, że jeżdżąc hybrydą, ocalam białe misie, obraża mój rozsądek. Po pierwsze proces produkcji skomplikowanych baterii do hybryd wyjątkowo rujnuje zasoby naturalne. A mimo to kierowca hybrydy uśmiecha się głupkowato, przekonany, że jest eko. Nie jest. Jest tylko dowodem na to, jak łatwo manipulować ludźmi. Po drugie, białe misie to jedne z najokrutniejszych i najkrwawszych istot stąpających po ziemi i powieka mi nie drgnie, jeśli ostatecznie znikną, nawet w tekstach głupich piosenek. A farmy wiatrowe? Jakoś mało widuje się informacji, ile tysięcy ton stali, miedzi i tworzyw sztucznych potrzeba na zbudowanie tych monstrów, których wydajność (jeśli akurat wieje wiatr) jest taka, że jeden wiatrak potrafi uruchomić drugi wiatrak. A także, czy to się w ogóle opłaca i komu? Pomijam już względy estetyczne. Przecież naturalny krajobraz z nasadzonymi gigantami mielącymi ptaki jest tym samym, co obraz Rafaela zapryskany sprayem.