Zaniepokoiła mnie informacja Niemieckiej Fali, że brakuje jakieś 615 mln euro na dokończenie budowy nowego sarkofagu w Czarnobylu. Zdaniem Niemców bez pomocy państw G7 projektowi grozi wstrzymanie. Byłam na terenie elektrowni w lutym trzy lata temu - blisko ćwierć wieku od wybuchu czwartego reaktora. Ukraińcy zaprosili wtedy największe światowe media (z Polski była tylko „Rz"), by pokazać, ile pracy już tam wykonano i ile wykonać (i wydać) jeszcze trzeba, by świat mógł poczuć się bezpiecznie.
A że bezpieczeństwo to jest w tym wypadku kluczowe, świadczyły nie tylko upiorne obrazy miasta-widma Prypeci, gdzie 50 tys. ludzi wysiedlono w 12 godzin, ale też słowa dyrektora elektrowni Ihora Gramotkina. Terry Macalister z Gaurdiana zapytał go wtedy, kiedy będzie tu można sadzić kapustę i kartofle? Dyrektor uśmiechnął się z pobłażaniem - Sadzić można i dziś, ale jeść bezpiecznie za 20 tysięcy lat, odpowiedział.
Odziani w specjalne stroje, w maskach, obwieszeni dozymetrami, weszliśmy wtedy do starego sarkofagu. Pod tysiącami ton piasku i betonu spoczywa tam to, co zostało po wybuchu: prawie cało paliwo uranowe, wypalone pręty grafitowe, zniszczone konstrukcje żelazo-betonowe. Ich wydobycie nie jest możliwe. Są tam miejsca, w których promieniowanie jest tak wysokie, że człowiek może przebywać 17 sekund; a są takie, gdzie tylko pięć. A wchodzić trzeba, bo w środku cała elektronika wysiada i tylko ludzie mogą sprawdzić, co się dzieje. Sam sarkofag, wybudowano w pośpiechu. Specjaliści nie wykluczają, że pod wpływem przenikającej przez pękający beton wody mogłoby tam dojść do niekontrolowanej reakcji łańcuchowej. Do tego pod wpływem wody we wnętrzu koroduje metal i niszczeją konstrukcje.
Dlatego 17 lat temu kraje G7 utworzyły specjalny fundusz na sfinansowanie nowego sarkofagu. Unikalną konstrukcję zaprojektowało konsorcjum amerykańskich gigantów budowlanych Bachtel (projektował m.in. tunel pod kanałem La Manche) i Battelle oraz francuskiego EDF przy współpracy ukraińskich instytutów naukowych. Będzie to rodzaj żelazobetonowej arki (namiotu), wysokiej na 105 m, długiej na 150 m i szerokiej na 257 m. Ta ważąca 29 tys. ton konstrukcja ma się poruszać na szynach i po wybudowaniu najedzie na stary sarkofag oraz czwarty blok, pokrywając je całkowicie. W 2007 r. rządowy przetarg na wykonanie sarkofagu wygrał francuski koncern Novarka.
Całość miała być gotowa w ubiegłym roku. Dziś już wiadomo, że ani ten termin, ani tegoroczny nie zostanie dotrzymany. Tymczasem gdy pada deszcz czy śnieg przez szczeliny w wielkim jak egipska świątynia sarkofagu woda wcieka do wnętrza, droży kanaliki dociera do cmentarzyska reaktora. Woda wypłukuje materiały radioaktywne, wydostaje się innymi szczelinami i wsiąka w grunt; dociera do wód podziemnych, z nimi dostaje się do rzek i strumieni. Przez 28 lat, kropla po kropli, stary sarkofag karmi ziemię promieniowaniem. Nowy ma dać światu bezpieczeństwo na sto lat. Ale jeżeli szybko najbogatsi nie wysupłają potrzebnych pieniędzy, to nowy nowy Czarnobyl nie jest wykluczony. Rozpad starej konstrukcji uwolni do atmosfery niepoliczalne wielkości promieniowania. Problem w tym, że promieniowania nie widać: ani w Berlinie, ani w Waszyngtonie, Paryżu czy Londynie.