Bankowość negatywna

Ujemne stopy procentowe pośrednio wywierają wpływ na relacje banków z klientami. Przyjęcie nowego depozytu wiąże się dla banku z możliwym kosztem, tym wyższym, im wyższy jest depozyt.

Publikacja: 01.10.2014 08:57

Bankowość negatywna

Foto: materiały prasowe

W styczniu 2013 r. Richard G. Anderson i Yang Liu z Banku Rezerwy Federalnej w St. Louis opublikowali artykuł na temat ujemnych stóp procentowych „Jak nisko można zejść? Ujemne stopy procentowe a ucieczka inwestorów od ryzyka". Podsumowując m.in. przypadki eksperymentów z ujemnymi stopami procentowymi w Szwecji i Danii, konkludowali: „(...) w niezwykłych czasach ujemne nominalne i realne stopy procentowe nie są czymś niezwykłym. Jednak występowanie ujemnych stop procentowych nie może służyć bankom centralnym za argument, by rozważać ujemne stopy banku centralnego jako narzędzie polityki pieniężnej".

Jeszcze w lutym ub.r. Charlie Bean, wiceprezes Banku Anglii, pytany, czy instytucja poważnie rozważa wprowadzenie ujemnych nominalnych stóp procentowych, odparł, że jest to bliższe „bujaniu w obłokach" niż rzeczywistości (ang. blue sky thinking). Nie było to dalekie od określenia, jakiego używał wcześniej w tym kontekście Mario Draghi: „niezbadane wody".

Jednak już w maju 2013 r. prezes Europejskiego Banku Centralnego, zapytany w tej samej kwestii, stwierdził, że bank „będzie spoglądał z otwartym umysłem" na możliwość wprowadzenia ujemnych stóp procentowych, by w listopadzie zadeklarować techniczną gotowość do ich wprowadzenia. Nie trzeba było długo czekać na realizację tej zapowiedzi. 5 czerwca 2014 r. EBC wprowadził dla banków ujemną stopę depozytową. W trzy miesiące później (4 września) żarty się skończyły: wysokość tej stopy ustalono na poziomie -0,2 proc.

Co to oznacza dla banków

Spektakularny charakter ma oczywiście jedynie to, co wyraźnie widoczne: ujemna nominalna stopa procentowa dla środków deponowanych przez banki. To ich bezpośrednio dotyczy decyzja.

Wysokość stóp depozytowych banku centralnego nie jest jednak wyłącznie „czynnikiem motywującym" banki do pewnych strategicznych decyzji. Nominalne stopy procentowe EBC mają też codzienny, bezpośredni wpływ na rentowność środków w euro posiadanych przez banki: czy to w przypadku lokowania w banku centralnym, czy też (zwłaszcza gdy chodzi o banki spoza strefy euro) w innych bankach (ze strefy euro) lub nominowanych w euro instrumentach inwestycyjnych. Pośrednio negatywne stopy wywierają wpływ na relacje z klientami banków, czyli z finalnymi deponentami.

W czym to się przejawia? Przede wszystkim w tym, że przyjęcie nowego depozytu w euro wiąże się dla banku z możliwym kosztem, tym wyższym, im wyższy jest depozyt. Problem dotyczy właściwie wyłącznie rachunków bieżących (oszczędnościowych, pomocniczych itp.), nie zaś depozytów terminowych. Formalnie bowiem depozyty terminowe są kontraktami zawieranymi przez strony na zasadach przez nie akceptowanych. W krajach, w których prawo cywilne opiera się na dziedzictwie kodeksu Napoleona, bank może po prostu nie zawrzeć z klientem umowy o przyjęcie depozytu terminowego na bardzo wysoką kwotę. Z rachunkiem bieżącym jest inaczej. Jego posiadacz ma prawo wpłacania kwot – teoretycznie – nieograniczonych co do wysokości w dowolnym, dogodnym dla siebie momencie. Ponadto deponent może te środki w każdym momencie wycofać, utrudniając bankowi zagospodarowanie ich, np. przeznaczając na kredyty.

Czy ujemne odsetki miałyby dawać podstawę np. do odliczeń od „podatku Belki"

W tej sytuacji banki europejskie działające poza strefą euro stają przed poważnym dylematem. Z jednej strony „wypychanie" środków z rachunków banków przez EBC wcale nie oznacza, że dla banków np. w Polsce pozyskiwanie tej waluty przestało być kosztowne. Euro bynajmniej nie zaczęło leżeć na ulicy: nie każdy bank może uzyskać finansowanie w tej walucie i na pewno nie bez odpowiedniej marży. Dlatego depozyty klientów banku w euro pozostają dla polskiego banku cenne jako istotne źródło finansowania akcji kredytowej w tej walucie.

Z drugiej strony środki klientów w euro, które przekraczają zapotrzebowanie banku z uwagi na udzielone kredyty, stanowić mogą bolesny koszt, wręcz niepotrzebny balast, którego w tych warunkach nie da się z zyskiem pożyczyć innemu bankowi. Kłopot bowiem w tym, że na rynku nie ma dostatecznie dużo wysokiej jakości kredytobiorców i projektów do sfinansowania, a co za tym idzie – inne banki, niezależnie od polityki pieniężnej EBC, nie wykazują popytu na nadwyżki w tej walucie.

Co banki polskie mogą w tej sytuacji zrobić i czy w ogóle powinny podejmować jakieś kroki? Przede wszystkim zarówno banki strefy euro, jak i inne w Europie zdają się traktować aktualną wysokość stopy depozytowej EBC jako coś przemijającego. Gdyby to podejście miało się okazać słuszne, powstrzymywanie się od gwałtownych reakcji byłoby ze wszech miar roztropną taktyką. Wystarczyłoby to, co wiele banków już uczyniło: przestały oferować na rachunkach bieżących w euro jakiekolwiek niezerowe oprocentowanie.

Niemniej nie sposób wykluczyć, że ujemne stopy EBC mogą gościć na rynku przez czas dłuższy. Co wtedy?

Po drugiej stronie lustra

Jest naturalne, że banki chciałyby w takiej sytuacji dysponować adekwatnymi środkami zaradczymi pozwalającymi im chronić się przed ponoszeniem strat z tytułu trudnych do zagospodarowania nadwyżek euro, jakie składaliby u nich klienci.

Z pozakontynentalnych rynków można oczywiście czerpać pomysły na naliczanie ujemnego oprocentowania od depozytów składanych przez klientów. Podobne rozwiązania stosowała przez pewien czas również Szwajcaria. Niemniej jednak w rzeczywistości prawnej wielu państw europejskich, w tym polskiej, tego rodzaju koncept zdaje się nie znajdować solidnych podstaw. To bank, przyjmując środki w depozyt, zobowiązuje się do ich zwrotu wraz z ewentualnymi odsetkami. Można oczywiście ustalić, że odsetki te będą – w konkretnych warunkach rynkowych – zerowe. Jednak w przypadku rachunków bankowych posiadacz nie jest zobowiązany do zapłaty bankowi jakichkolwiek odsetek z tytułu przechowywania depozytu.

Koncept „ujemnych odsetek", jakie miałyby stosować banki wobec deponentów jest, naturalnie, rozwiązaniem – z punktu widzenia banków kontynentalnych – wysoce niepożądanym. Podstawowym warunkiem działalności bankowej jest bowiem możliwość zbierania depozytów od klientów. Już trwale zerowe oprocentowanie może wywołać u osób fizycznych przekonanie, że nie warto trzymać w banku euro, i w konsekwencji wycofywanie depozytów. Na szczęście sprawa nie jest taka prosta.

Po pierwsze, stosowanie przez banki „ujemnych odsetek" w podstawowej relacji z klientami byłoby równoznaczne ze świadomym antagonizowaniem deponentów. Skutki zastosowania takiego mechanizmu mogłyby być katastrofalne dla całego sektora finansowego: deponenci mogliby zacząć wycofywać swoje środki z banków. Utrzymywanie rachunków bezodsetkowych jest, naturalnie, w takich warunkach, najlepszym rozwiązaniem, bowiem banki oferują deponentom więcej niż tylko odsetki. W sytuacji rynkowej, w której wolne od wysokiego ryzyka instrumenty inwestycyjne nie przynoszą odsetek, deponent-inwestor musi stawić czoła konieczności przynajmniej bezpiecznego przechowywania swoich pieniędzy. To zaś nie jest wolne od pewnych kosztów. Gdyby nawet ktoś zechciał swoje oszczędności w euro wycofać z banku i przechowywać w domu, powinien dobrze zabezpieczyć mieszkanie przed włamaniem, być może zamontować alarm lub monitoring, nie wspominając o ewentualnym zamontowaniu sejfu i odpowiednim ubezpieczeniu. To wszystko bank zapewnia niejako z założenia. Nad bankiem, w tym nad stosowanymi przezeń zabezpieczeniami, sprawowany jest niezależny nadzór, nie mówiąc o tym, że środki gromadzone na rachunku podlegają do pewnej kwoty (w Polsce do równowartości 100 000 euro) gwarancji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. To wszystko oznacza, że gdyby deponenci chcieli zapewnić swoim środkom w euro bezpieczne przechowanie, koszty tego nie byłyby zerowe.

Po drugie, pojęcie ujemnych odsetek to – zwłaszcza z prawnego, podatkowego punktu widzenia – terra incognita. Jak stosować w takiej sytuacji np. podatek od przychodów kapitałowych? Czy ujemne odsetki miałyby dawać podstawę np. do odliczeń od podatku Belki? Jak odnieść ten mechanizm do tzw. depozytów sądowych? Z analizowaniem konceptu negatywnego oprocentowania jest trochę tak, jak z zaglądaniem na drugą stronę lustra: spodziewamy się tam odkryć odwrócony obraz rzeczywistości, ale dokładniejsze spojrzenie pokazuje, że spodziewana symetria nie znajduje potwierdzenia.

Po trzecie, większość banków jest do tego niegotowa. Nie tylko w Polsce, ale także w Europie raczej nie czyniono przygotowań do stosowania mechanizmu ujemnych stóp procentowych. Nie dysponują jeszcze nie tylko adekwatnym instrumentarium formalnoprawnym, ale przede wszystkim infrastrukturą techniczną, by masowo naliczać i pobierać odsetki w ciężar złożonego depozytu. W obliczu konstatacji, że pojęcie ujemnych odsetek jest przeciwne fundamentom kontynentalnej bankowości, trudno się spodziewać, by było inaczej.

Szczypta realizmu

Pierwsze w masowym stosowaniu ujemnych stóp procentowych wobec swoich klientów mogą być instytucje, które przyjmują depozyty lub wpłaty na rachunki, nie udzielając zarazem kredytów. Przykładem może być duńska giełda, która zdecydowała się obciążać pozostawiane przez jej klientów w systemie rozliczeniowym salda rachunków w koronach. Banki, z uwagi na wzajemną konkurencję, będą znacznie ostrożniejsze.

Jednocześnie banki w Polsce mają z ujemnymi stopami depozytowymi EBC kłopot znacznie mniejszy niż te ze strefy euro. Nie chodzi tu wyłącznie o kwestię stopnia „ekspozycji" krajowych banków na efekty polityki pieniężnej EBC, ale także o fakt, że do waluty narodowej podchodzą zwykle z dużo większą ostrożnością niż do walut obcych.

Zapotrzebowanie polskiego sektora bankowego na euro z pewnością przyczyni się do tego, że banki w Polsce nie będą aktywnie zniechęcać deponentów, zwłaszcza drobnych, do utrzymywania euro na rachunkach bieżących. W im większym stopniu bank kredytuje klientów (detalicznych lub korporacyjnych) w tej walucie, tym silniej będzie się starał utrzymać ich przyzwyczajenie do przechowywania euro na rachunku, niezależnie od bieżącej polityki pieniężnej EBC.

Ponadto banki będą unikały indywidualnego podejmowania kroków, które mogłyby antagonizować klientów. W wysoce konkurencyjnym otoczeniu banki postawione w kłopotliwej dla siebie sytuacji rynkowej będą dążyć do przyjęcia takich instrumentów, które byłyby stosowane jednocześnie przez większą część sektora. A zatem albo nie będą stosować żadnych mechanizmów przerzucania kosztów depozytów w euro na deponentów, albo też wykorzystają takie, które zostałyby zastosowane na rynku powszechnie. To rozumowanie dotyczy jednak przede wszystkim oferty masowej, tj. detalicznej.

Największe ryzyko kosztowe związane jest dla banku z krótkoterminowymi, wysokokwotowymi wpłatami na eurowe rachunki bieżące. Taka sytuacja zachodzić może przede wszystkim w przypadku bankowości korporacyjnej i prywatnej.

Ale czy stosowanie tu ujemnych odsetek byłoby najwłaściwszym rozwiązaniem? Przecież bank, który kredytuje klientów w euro, nie stosuje obniżki marży o wartość ujemnego oprocentowania funduszy na rynku międzybankowym. A skoro tak, to tu właśnie – po stronie kredytowej – poszukiwać może kompensaty kosztów negatywnie wycenianych przez rynek depozytów.

Dużo bardziej adekwatne wydawałoby się stosowanie np. miesięcznych opłat za przechowanie w odniesieniu do średnich sald depozytowych przekraczających pewien wysoki pułap. Takie rozwiązania rozważane są częściej przez banki strefy euro. Oczywiście mogłyby one być stosowane tylko wówczas, gdyby się okazało, że opłaty tego rodzaju wolno byłoby pobierać, a zarazem tylko w odniesieniu do szczególnych segmentów klientów (np. większych przedsiębiorstw i klientów private banking). Opłaty takie miałyby – w przeciwieństwie do stóp EBC – wobec deponentów nie tyle funkcję demotywacyjną, ile raczej kompensacyjną, ponieważ miałyby na celu pokrycie przynajmniej części kosztów, jakie bank musiałby ponieść w związku z zagospodarowaniem tych środków.

Takie i inne pomysły będą zapewne w najbliższym czasie rozważane tym częściej, im dłużej EBC będzie korzystał z ujemnych stóp procentowych jako instrumentu polityki pieniężnej. Z tym większą determinacją, im większa będzie negatywna ich wartość. Problem w tym, że nie sposób przewidzieć dziś ewolucji żadnego z tych czynników. Losy europejskiej gospodarki dopiero się ważą.

Autor jest dyrektorem ds. strategii ?i rozwoju w departamencie bankowości transakcyjnej mBank SA. Prezentowane tezy odzwierciedlają indywidualne opinie autora.

W styczniu 2013 r. Richard G. Anderson i Yang Liu z Banku Rezerwy Federalnej w St. Louis opublikowali artykuł na temat ujemnych stóp procentowych „Jak nisko można zejść? Ujemne stopy procentowe a ucieczka inwestorów od ryzyka". Podsumowując m.in. przypadki eksperymentów z ujemnymi stopami procentowymi w Szwecji i Danii, konkludowali: „(...) w niezwykłych czasach ujemne nominalne i realne stopy procentowe nie są czymś niezwykłym. Jednak występowanie ujemnych stop procentowych nie może służyć bankom centralnym za argument, by rozważać ujemne stopy banku centralnego jako narzędzie polityki pieniężnej".

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację