Trudno to wyjaśnić jednym słowem, bo nakłada się tu wiele zjawisk. Chociażby to, że firmy po inwestycyjnej zapaści w zeszłym roku, dopiero zaczynają swoje przedsięwzięcia prorozwojowe. A na początku inwestycje najczęściej finansuje się ze środków własnych, a nie bankowych. Istotne jest też zachowanie się dużych przedsiębiorstw. Górnictwo, pogrążone w kryzysie, inwestuje mniej niż w latach 2012–2013, więc trudno, by stało się dobrym klientem sektora finansowego. Branża przemysłowa sporo wydaje, ale warto przypomnieć, że PKN Orlen, jedna z największych firm w Polsce, ruszyła z programem obligacji korporacyjnych dla klientów indywidualnych. Woli więc pożyczać pieniądze od przeciętnego Kowalskiego niż od banku. W efekcie, jak wyliczyli eksperci Narodowego Banku Polskiego, przedsiębiorstwa duże w większym stopniu niż sektor małych i średnich firm polegają obecnie na swoich zdolnościach do samofinansowania działalności rozwojowej.
Trzecia, być może najważniejsza, przyczyna słabego popytu na kredyty dla firm mimo miniboomu inwestycyjnego (podobnego jak na przełomie lat 2011 i 2012) może tkwić w ocenach przedsiębiorców dotyczących aktywności gospodarczej. Dziś inwestują, bo już maksymalnie wykorzystują istniejące moce produkcyjne. Jeśli chcą dalej utrzymywać konkurencyjność, muszą modernizować park maszynowy, stawiać nowe linie produkcyjne itp. Być może jednak ich wizja przyszłości nie jest na tyle optymistyczna, by inwestować jeszcze więcej. A przede wszystkim, by inwestować na kredyt. Bo pół biedy, jeśli np. nowy pomysł nie przyniesie oczekiwanych korzyści i nie zwrócą się zainwestowane środki własne. Gorzej, gdy inwestycja nie przyczyni oczekiwanych dochodów, a kredyt i tak trzeba zwrócić, i to wraz z odsetkami. Polscy przedsiębiorcy od zawsze niechętnie sięgają po kredyt. To taka nasza narodowa cecha. Relacja kredytów dla firm do PKB jest jedną z najniższych w UE. I nic nie wskazuje na to, by w najbliższych latach wiele się zmieniło.