Jej autorzy z pewnością wychodzą z założenia, że jeśli pracownicy kopalń staną się ich współwłaścicielami, to będą bardziej realnie patrzeć na ekonomiczne aspekty działalności swoich przedsiębiorstw. Czyli będą zainteresowani tym, aby ich spółki osiągały zysk, bo od tego będzie zależała wysokość płaconej posiadaczom akcji dywidendy, a także cena samych akcji.

Poziom zysku wiążę się zaś m.in. z kosztami działalności. Te w polskich kopalniach są wysokie z różnych powodów, ale przede wszystkim dlatego, że ponad połowę ich stanowią świadczenia pracownicze. Wydaje się, że gdyby te świadczenia się zmniejszyły, np. dzięki likwidacji takich wydatków jak 14. pensja (tak, tak, górnikom się ona należy!) w zamian za przekazane pracownikom akcje spółek, szansa na zyski by się pojawiła. Może łatwiej byłoby też wtedy uzyskać zgodę na inne działania prowadzące do racjonalizacji kosztów, jak np. ograniczenie zatrudnienia.

Obawiam się jednak, że górnicy nie będą zainteresowani taką propozycją i doskonale ich rozumiem. Po co rezygnować z czegoś, co jest pewne, na rzecz jakichś iluzorycznych przyszłych korzyści?

Ta rozpieszczana od czasów komunistycznego sekretarza Edwarda Gierka grupa zawodowa przywilejów ma mnóstwo, a w dodatku reprezentują ją silne i bojowe związki zawodowe, więc ekonomiczne aspekty działalności branży nie interesują jej wcale. Kiedy ceny węgla były kilka lat temu wysokie, górniczy związkowcy twardo walczyli o podwyżki płac pozostając głuchymi na opinie ekspertów, że dobra passa nie potrwa długo i trzeba część zysków przeznaczyć na inwestycje i restrukturyzację. Teraz, kiedy prawie wszystkie kopalnie przynoszą straty, domagają się, żeby ratować branżę pieniędzmi podatników, przy czym robić to w taki sposób, żeby nie zamykać kopalni, nie zwalniać pracowników i nie pozbawiać ich żadnych korzyści finansowych.

W latach 80-tych ub. wieku brytyjska premier Margaret Thatcher mając dość dopłacania przez podatników do wydobycia węgla złamała potęgę górniczych związków zawodowych. Nie uległa protestom, w tym wielomiesięcznym strajkom i zamknęła nierentowne kopalnie. Niestety, w Polsce nie ma partii politycznej, która mając władzę byłaby gotowa pójść ta drogą. Jak już się trafi premier z na tyle dużym poparciem społecznym, że rządzi przez dwie kadencje, to zamiast robić reformy, woli rozdawać pieniądze z budżetu. A jak w budżecie pojawią się dziury, to łata je oszczędnościami przyszłych emerytów.