Stracili do niego zaufanie międzynarodowi inwestorzy, wyprzedając rublowe aktywa i radykalnie osłabiając jego kurs wymiany. Stracili zaufanie Rosjanie, masowo rzucając się do kantorów i potęgując wrażenie paniki. No i wreszcie najwyraźniej stracił zaufanie sam rosyjski bank centralny, na nocnym posiedzeniu podwajając niemal poziom stóp procentowych, zresztą bez widocznego sukcesu.

Po eksplozji paniki, która przez moment wywindowała kurs do poziomu 80 rubli za dolara i 100 rubli za euro (co już wyglądało jak początek ostrego kryzysu walutowego), nastroje nieco się uspokoiły, a rzucone na rynek dodatkowe miliardy z rezerw dewizowych banku centralnego pozwoliły powrócić do kursu 60 rubli za dolara. Ale to, że jest nieco spokojniej, i tak nie oznacza, że kłopoty naszego wschodniego sąsiada się skończyły.

Rosyjski rubel nie osłabił się sam z siebie. Kiedy prezydent Putin rozpoczynał otwartą konfrontację z Zachodem, był zdaje się przekonany, że jest to gra do jednej bramki. Im więcej niepokoju na Ukrainie (dodatkowo wspomaganego niepokojem na Bliskim Wschodzie), tym większy niepokój na całym świecie, tym wyższe ceny ropy naftowej, a tym samym tym wyższe dochody Rosji.  Innymi słowy, Zachód będzie potulnie płacił za rosyjski ekspansjonizm, a im bardziej będzie próbował się opierać – tym więcej dostarczy Rosji pieniędzy na imperialną politykę. A skoro tak, to nic dziwnego, że pierwszymi reakcjami Moskwy na wprowadzone sankcje były śmiech, kpiny i ironiczne komentarze na temat ich nieskuteczności.

Wystarczy popatrzeć na zmianę retoryki Kremla i spoważnienie posłusznych mu mediów, aby zrozumieć zmianę nastrojów. Wystarczyło parę zręcznych ruchów Waszyngtonu, by ceny ropy zamiast rosnąć, o połowę spadły. Rosji zagroziła recesja, rubel z dnia na dzień stracił wiarygodność. Rosyjskie rezerwy walutowe, które niedawno wydawały się niewyczerpanym skarbcem pozwalającym przetrwać każdą finansową zawieruchę, raptem zbladły, gdy nieskuteczne próby podtrzymywania kursu rubla już doprowadziły do utraty jednej piątej ich zasobu. Co gorsza, kiedy na świecie zaczęto dokładniej przyglądać się tym rezerwom, okazało się, że zapewne nie jest ich wcale aż tak dużo, jak wszyscy uważali – a ściślej mówiąc, nawet jeśli są na papierze, to naprawdę płynna jest tylko pewna ich część. A to oznacza, że przy ograniczonym przez sankcje finansowaniu z Zachodu, wizja możliwego bankructwa Rosji jest znacznie bliższa, niż sądzono – przy kontynuacji gospodarczej wojny i dalszym spadku cen ropy, płynnych rezerw starczy Moskwie pewnie raczej na rok niż na trzy–cztery lata.

Nie ma co próbować prognoz tego, co się zdarzy – w końcu wszystko zależy od decyzji sfinksa z Kremla. Ale wydaje się pewne, że w tym roku wypełni on swoją obietnicę i spowoduje, że Rosjanie na narty pojadą masowo do Soczi. Bo za granicą będzie dla nich bardzo drogo. Ku zmartwieniu naszych górali z Zakopanego.