Jak pisaliśmy w „Rzeczpospolitej" kilka dni temu, komputery stacjonarne są nawet wśród kategorii sprzętu elektronicznego, których sprzedaż rośnie najszybciej. Może to chwilowy trend – oferta jest spora, ceny spadają, więc konsument ma motywację do zakupu. Zwłaszcza jeśli kupuje komputer na tzw. domowe potrzeby – do pisania, czasami grania czy obejrzenia czegoś w sieci.

Wówczas okazuje się, że ma on ogromne plusy – model można w zasadzie dokładnie dostosować do osobistych preferencji, później można go też ulepszać, wymieniając podzespoły. W przypadku kupna laptopa, a już zwłaszcza tabletu, można zapomnieć o takich możliwościach.

Zresztą podobnych paradoksów na rynku nie brakuje. Jeszcze kilka lat temu producenci ostro promowali telewizory umożliwiające oglądanie filmów 3D w domowym zaciszu. Kto wtedy wyłożył duże pieniądze na taki telewizor, dzisiaj może pluć sobie w brodę – trójwymiarowych filmów jak nie było, tak nie ma, a taki telewizor gwarantuje tylko ból głowy, gdy za długo używa się okularów. Pojawiły się również modele niewymagające okularów, ale ich ceny oscylowały wokół poziomów wybitnie absurdalnych.

Lekcja jest z tego następująca – konsumenci nie są wcale masą ślepo podążającą za modami i jeśli coś im się nie podoba, to kota w worku nie kupią. Producenci powinni mocniej wziąć to pod uwagę, szykując kolejne supernowinki, które zazwyczaj doskonale wypadają na wszelkiego rodzaju targach, ale gdy trafiają do sklepów, nie jest już tak dobrze.

Oczywiście w każdym społeczeństwie jest grupa technologicznych wariatów, gotowych płacić krocie za wszelkie nowinki. Jednak większość kupuje faktycznie to, czego potrzebuje – sprzęt musi po prostu spełniać ich oczekiwania, bo na fanaberie ich nie stać.