Wariant rosnącego napięcia i tak wydaje się niezły. Właściwie wojna już trwa i obie strony nie bardzo mają gdzie się cofnąć ze swoich okopów. Przy obecnych cenach węgla na rynkach światowych i wielce prawdopodobnych prognozach, że utrzymają się one na poziomie 60 dolarów za tonę, większość polskich kopalń jest trwale deficytowa. Wszystkie dotychczasowe metody udawania, że do węgla dopłacać nie trzeba, a kopalnie mogą trwać w praktycznie niezmienionej postaci, zostały już wykorzystane. Nie da się dalej: łączyć kopalń rentownych z nierentownymi, sprzedawać państwowej nierentownej kopalni innemu państwowemu podmiotowi czy cichcem dotować kopalń, umarzając ich płatności. Wszystko to kosztowało krocie i było tylko grą na czas.
Czas się jednak skończył. Alternatywy dla zamykania kopalń nie ma. Wszyscy o tym wiedzą, także górnicy i działacze związkowi. Nie zamierzają się jednak godzić na restrukturyzację, gdyż – nawet gdyby została przeprowadzona delikatnie – będzie oznaczać dla nich straty (np. związkowi bossowie utracą pozycję „książąt śląskich", a okołokopalniane interesy związków mogą być znacznie ograniczone). Ponieważ sytuacje patowe nie mogą trwać w nieskończoność, prawdopodobnie zostanie zawarty zgniły przejściowy kompromis: związki zawieszą protesty, a rząd zobowiąże się do konsultacji programu i maksymalnego uwzględnienia interesów socjalnych górników.
Wtedy rozpocznie się druga runda. Restrukturyzacja wymaga legislacji parlamentarnej. Nie ma wątpliwości, że będzie to świetna okazja do zaistnienia w roku wyborczym.
Bardzo prawdopodobne jest więc, że dojdzie do totalnej negacji programu. Największa partia opozycyjna chyba jednak się waha, bo na razie wysłała w bój tylko jednego harcownika, Ryszarda Czarneckiego. Krytykując rząd, podkreślił on, że „Polska węglem stoi", a likwidacja kopalń „bardzo źle świadczy o rządzie". Kategorycznie domagał się też, aby rząd wpłynął na Komisję Europejską, zmuszając ją do zmiany polityki klimatycznej. Durniów zrobili z siebie również prominentni politycy Twojego Ruchu. Zagrali „surowcem strategicznym" i „bezpieczeństwem energetycznym w chwili, gdy trwa wojna u naszych granic". Z kolei prezydent oraz PSL (ustami Stanisława Żelichowskiego) poskarżyli się, że nie byli informowani o sytuacji w kopalniach. Zapewne nie przełoży się to na weto sejmowe. Zakończy się raczej na totalnej krytyce rządu za wieloletnie zaniedbania (firmowały je wszystkie partie) i błędy programu. Dzień tej gorącej sesji plenarnej będzie świetnym momentem do górniczego najazdu na Warszawę (mieszkańcom stolicy zalecałbym pozostanie w domu). Optymistycznie zakładam, że na pohukiwaniach posłów sprawa się zakończy, a prezydent – ze łzami w oczach – stosowne ustawy podpisze. Jest szansa, że stanie się to około 1 maja.
Po Święcie Pracy program ruszy i rozpocznie się kolejna faza protestów (drugi najazd na Warszawę bardzo prawdopodobny). Po gorącej górniczej wiośnie będziemy mieli upalne lato.