Tymczasem o polityce rządu w tej sprawie powinno się zdecydować dopiero wtedy, gdy będziemy wiedzieli, jak w najbliższych miesiącach będzie się kształtował kurs szwajcarskiej waluty. Wcześniej nie powinno się składać zadłużonym żadnych deklaracji.
Wczoraj w niektórych bankach franki kosztowały o około 30 procent więcej niż przed tygodniem. To, czy taki wzrost się utrzyma, będziemy wiedzieli za kilka tygodni, gdy ustabilizują się rynki finansowe. Prognozy nie są najlepsze, bo franki kupuje się jako walutę bezpieczną i dlatego jej kurs ma niewiele wspólnego z siłą szwajcarskiej gospodarki czy stopami procentowymi.
Dziś więc jeszcze nie wiemy, czy w ubiegłym tygodniu zadłużenie pół miliona rodzin wzrosło o około 30 mld zł. Nie wiemy też, jak poradzą sobie one ze spłatą dodatkowych kredytów.
Jedno jest pewne – jeśli rząd nie pomoże frankowiczom, to oni zapytają, dlaczego są gorsi od górników od lat pracujących w deficytowej i ryzykownej branży, a potem otrzymujących od państwa dwulet nie wynagrodzenie jako odprawę. Albo od rolników, którym państwo funduje emerytury? Jeśli jednak przeprowadzi się operację oddłużenia za publiczne pieniądze, to wtedy ręce wyciągną dziesiątki tysięcy okradzionych przez Amber Gold.
Kredyty we frankach zaciągali dorośli ludzie, zazwyczaj dobrze wykształceni, mający możliwość oceny ryzyka związanego z takimi zobowiązaniami. Mimo to trudno mieć do nich pretensje, że godzili się na ryzyko, byle tylko mieć normalne mieszkania. Żeby teraz ta liczna grupa ludzi nagle nie zbankrutowała, państwo powinno się starać im pomóc. Ale wsparcie to nie powinno być ślepe. Państwo ma wiele możliwości oddziaływania na banki, żeby złagodziły swoje wymagania.