Mazur: Frankowicze wygrają w sądzie

Banki wobec klientów biorących kredyty w obcych walutach stosowały niedozwolone klauzule – twierdzi mec. Robert Mazur.

Publikacja: 27.01.2015 05:30

Mazur: Frankowicze wygrają w sądzie

Foto: materiały prasowe

Rz: Uważa pan, że jeśli ludzie, którzy zadłużyli się w szwajcarskiej walucie, pójdą do sądu, właściwie mają w kieszeni wygraną z bankiem?

Robert Mazur:

Zależy oczywiście, jak rozumiemy słowo „w kieszeni", ale co do zasady uważam, że tak. Choć zastrzegam, że żaden prawnik nie może i nie powinien mówić klientowi, że jego sprawa jest z góry wygrana. Decyduje zawsze skład sędziowski. Natomiast moja analiza merytoryczna zawieranych w Polsce umów klient–bank, przepisów prawa, orzecznictwa oraz doświadczenie każą stwierdzić, że klienci banków są w mojej ocenie na  zdecydowanie lepszej pozycji.

Skąd ta wiara?

To nie jest moje widzimisię, ale wyciąganie wniosków z dotychczasowych rozstrzygnięć w tym zakresie.

Chodzi o wyroki sądów?

Tak, dotyczą one tzw. klauzul abuzywnych, czyli niedozwolonych postanowień w umowach na linii bank–konsument. Chodzi głównie o dwa postępowania, które zakończyły się ostateczną przegraną m.in. mBanku w 2014 roku. Postawiły one kropkę nad i. Dotyczyły franków, a konkretnie prawa banku do przeliczania franków na złote i odwrotnie według swojego uznania i poza wszelką kontrolą ze strony drugiej strony umowy, czyli konsumenta. Stosowane przez te banki rozwiązania zostały uznane za niedozwolone i znalazły się w rejestrze klauzul abuzywnych. A więc nie wiążą one konsumentów.

A co to ma wspólnego z kredytami hipotecznymi w szwajcarskiej walucie?

Zaczynając od początku – kredyty udzielane przez banki, rzekomo we frankach, takimi kredytami w przytłaczającej większości nie są. To są zwykłe kredyty złotowe, tyle że – wyłącznie na potrzeby waloryzacji – przeliczane są na obcą walutę. Banki zastosowały franka, równie dobrze to mogło być zboże, ropa, cokolwiek – wybrano franka. Czyli miernikiem wartości takiego kredytu – dotyczy to zarówno rat, jak i całości zadłużenia – jest  frank. Sądy powiedziały, że taki mechanizm – czyli indeksacja do waluty obcej – jest co do zasady dopuszczalny, ale dopiero po spełnieniu wielu warunków, których banki, niestety, czy może raczej na szczęście, nie spełniły.

Jakich?

Bank powinien ściśle i precyzyjnie określić w umowie, jak będzie ustalany kurs takiej waluty. Czy to będzie na przykład kurs średni NBP plus 2 proc. marży banku, czy jakiś inny, ale zawsze konkretny sposób. Musi być w tym element obiektywny, zewnętrzny, niezależny od banku i on musi bank ograniczać, wiązać. Banki natomiast stosują dowolność i arbitralność, skazując klientów na kurs ustalany przez nie same. To jest niedozwolone. Bank – już w trakcie umowy – nie może decydować swobodnie o kosztach, jakie ponosi konsument po tym, gdy już konsument umową się związał. To jest przejaw wykorzystywania pozycji przez profesjonalistę, jakim jest bank, wykorzystywania słabszej strony – konsumenta – i tego sądy nie aprobują. Konsument nie musi mieć takiej wiedzy jak bank, ma prawo oczekiwać, że będzie traktowany fair, uczciwie, zgodnie – jak mówi przepis – z dobrymi obyczajami. I że nie zostaną naruszone jego interesy.

Tak orzekają sądy?

Tak. Wskazują, że jeżeli jest relacja między profesjonalistą i konsumentem, który jest nieporównywalnie słabszy, to naruszeniem dobrych obyczajów jest m.in. to, że jedna ze stron przyznaje sobie arbitralnie prawo do decydowania o treści umowy, niejako z pominięciem strony drugiej, zwłaszcza słabszej. Tego robić nie wolno.

I co z tego wynika dla frankowiczów?

Jeśli bank sam ustala sobie kurs waluty, to mamy do czynienia z klauzulą niedozwoloną. W takim wypadku klient banku nie powinien być związany wysokością rat, jakie bank nalicza, twierdząc, że mu się należały czy należą. Bank nie ma też oparcia w umowie, aby twierdzić, że wzrosło saldo zadłużenia. Sądy powiedziały jasno: do takich uznaniowych przeliczeń, drogi banku, nie masz prawa, jeśli nie masz określonych precyzyjnie kryteriów ustalania kursu. Kluczowe jest to, że bank nie może jednostronnie decydować, po jakim kursie klient ma spłacać kredyt. W gruncie rzeczy cała sprawa opiera się na nieprawidłowości, która jest już na samym starcie, w momencie udzielania kredytów i pierwszej „zabawy w przeliczenie" kredytu na franki.

A czy bank może wpisać taki obiektywny wskaźnik ustalania kursu w trakcie trwania kredytu?

Może, niektóre banki próbują wprowadzać postanowienia udające takie precyzyjne zasady, ale to jest zawsze tylko gra pozorów. No i spóźniona o wiele lat. Jeśli bank wpisuje np. że „bierze pod uwagę" taki czy inny wskaźnik, to i tak nie wiadomo w jakim stopniu go bierze pod uwagę, w jakim kierunku on wpływa na kurs, w jakiej relacji pozostaje do innych wskaźników „branych pod uwagę" itp. Nie ma to wpływu na roszczenia kredytobiorców wobec banków.

A czy sąd może zastąpić ten wadliwy mechanizm czymś innym, na przykład uzupełnić, że bank przelicza po średnim kursie NBP?

Klauzule abuzywne działają tak, że jeśli taki wadliwy mechanizm istnieje w umowie, to nie wiąże on konsumenta, nie wiąże go z mocą wsteczną i nie wolno tam nic w zamian wstawić. Jeśli to jest niekorzystne dla banku,  jest to problem banku jako autora umowy. Skutki nie powinny obciążać konsumenta.

A czy pan przed sądem wygrał jakąś sprawę tzw. frankowicza?

Pozwy w tych akurat sprawach składamy dopiero od jesieni 2014 roku, po wspomnianych ostatecznych rozstrzygnięciach sądów, więc nie ma jeszcze orzeczeń. Sprawy są już jednak w toku. Orzeczenia to kwestia czasu.

Czego domagają się państwo w imieniu swoich klientów od banków?

Dwóch spraw. Pierwsza to zwrot pieniędzy z tytułu dotychczas wpłaconych rat, w tej części, jaka się bankowi nie należała. Sięgają one, w przypadku standardowego kredytu na 300–350 tys. zł kwot  40–50 tys. zł. Po drugie,  przedstawienia nowego harmonogramu spłaty kredytu w złotych, uwzględniając dotychczas zapłacone raty i złotowy charakter kredytu. Wniosek: ten, kto jest posiadaczem takiego kredytu, nie jest skazany na to, że uwzględniając kurs franka jest zadłużony niemal dwa razy bardziej niż w momencie brania kredytu.

Co ma zrobić klient banku, jeśli chce się spierać z bankiem o raty i wartość kredytu?

Zanim się zacznie spierać,  napisać do banku, żeby bank zrobił to, o czym mówiłem: oddał pieniądze pobrane na bazie niedozwolonych zapisów w umowach oraz uznał złotowy charakter kredytu. Jeśli bank się na to nie zgodzi, trzeba go zmusić do tego za pośrednictwem sądu. Jeśli ktoś ma problem z udźwignięciem kosztów sądowych,  można w tym przypadku się ubiegać w sądzie o tzw. zwolnienie z kosztów sądowych, wynoszących normalnie 5 proc. wartości sporu.

CV

Robert Mazur specjalizuje się w postępowaniach przeciwko instytucjom finansowym, takim jak: banki, parabanki, pośrednicy finansowi, zakłady ubezpieczeń, fundusze inwestycyjne. Ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego (2000) oraz Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego (prawo europejskie – 2004). Od 2006 roku członek Okręgowej Izby Radców Prawnych w Warszawie. W dotychczasowej karierze związany z dużymi spółkami kapitałowymi, m.in. z operatorem sieci Plus, UPC oraz PGE Polską Grupą Energetyczną.

Rz: Uważa pan, że jeśli ludzie, którzy zadłużyli się w szwajcarskiej walucie, pójdą do sądu, właściwie mają w kieszeni wygraną z bankiem?

Robert Mazur:

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację