Nie uważam, żeby była to decyzja konieczna i uzdrawiająca naszą gospodarkę, ale Rada Polityki Pieniężnej jest ciałem społecznym nieobojętnym na dwa czynniki: presję społeczną i zarzut, że nic nie robi w sytuacji, kiedy „gospodarka jest w potrzebie". A zarzut dotyczący nicnierobienia wyjątkowo boli. Obniżka stóp niewiele zmieni w realnej gospodarce. Po pierwsze, zbyt mała podaż pieniądza nie hamuje wzrostu produkcji, bo ten – jak na obecne czasy – jest wysoki. Pierwszy odczyt PKB za ostatni kwartał ubiegłego roku wyniósł 3 proc. (a pamiętajmy, że po dojściu danych ze small biznesu wskaźnik jest zwykle korygowany w górę). Mamy zatem do czynienia z połączeniem wzrostu gospodarczego i deflacji, czyli sytuacją nieznaną w teorii makroekonomii i niemającą swojej nazwy (proponuję „growdeflację"; proszę pamiętać, że byłem pierwszy). Wprawdzie przykład Szwecji pokazuje, że nawet w takiej sytuacji można obniżać stopy (do ujemnego poziomu). Trzeba jednak pamiętać, że Szwedzi mają tylko dwuprocentowy wzrost PKB. Poza tym jest to kraj, w którym aktywna polityka państwa zawsze była modna. A decyzja o obniżce stóp nie wywołała jednoznacznego aplauzu ekonomistów.
Ożywczy wpływ spadku stóp procentowych na gospodarkę wydaje się też wątpliwy z tego powodu, że deflacja w naszym kraju nie została wywołana przez zmniejszenie popytu. W oczywisty sposób deflację napędza obniżka cen ropy (ceny benzyny w ciągu roku zmalały o ponad 20 proc,. co przełożyło się na 10-proc. spadek cen usług transportowych). Nawet jeżeli obecna zwyżka notowań na rynku ropy będzie trwała, to – ze względu na efekt bazy – efekt deflacyjny będzie trwał jeszcze przez pół roku.
Do deflacji w równym stopniu przyczynia się spadek cen żywności, wynoszący 4 proc. Przy wysokim udziale żywności w koszyku przekłada się to na jednopunktowy spadek cen ogółem. Trudno się spodziewać, by najwięksi zwolennicy luzowania twierdzili, że stopy procentowe pogorszą urodzaj, powiększą eksport na Wschód czy sprawią, że konsumenci zjedzą jeszcze dwa dodatkowe schabowe.
Przeciwko tezie, że „stopy mamy jak podolski złodziej", przemawiają także dane historyczne. Stopy są najniższe w historii i tego faktu nie można całkiem bagatelizować, bo przyzwyczajenia kredytobiorców mają pewien wpływ na skłonność do pożyczania. A skala kredytu utrzymuje się teraz na dość wysokim poziomie.
Zwolennicy cięcia stóp mówią o tzw. dysparytecie stóp, czyli różnicy między oprocentowaniem w Polsce, strefie euro i innych rozwiniętych państwach. Może to grozić wzrostem napływu kapitału i umacnianiem się złotego ponad miarę. Ale ów dysparytet i dzisiaj jest wyraźny, mimo to kurs złotego kształtuje się raczej w strefach dolnych. Przypływ (i odpływ) kapitału spekulacyjnego oczywiście zawsze jest możliwy, ale tylko częściowo zależy od polityki polskiego banku centralnego. Na względnie wysokie oprocentowanie bardziej łakome są banki centralne i fundusze emerytalne poszukujące dobrych okazji do lokowania w długim terminie. To zaś dla gospodarki jest stosunkowo mało szkodliwe.