Czy powinny istnieć strategiczne przemysły, w których państwo jest właścicielem firm i inwestuje. Tak: 62 procent. Nie - 26 proc. Czy w Polsce powinny być państwowe narodowe czempiony? Tak 45 nie 36. A zaraz potem: czy państwowe firmy są zawsze mniej efektywne od prywatnych: tak 62 proc., nie 17 proc. Polityka zatrudnienia w nich prowadzona jest według klucza politycznego, a nie wartości merytorycznych? Tak 76 proc, nie 7 proc. Polityczne decyzje wpływają na zarządzanie firmami państwowymi : 75 do 9.
Czyli wiadomo, że państwo jest nieefektywne jako właściciel i kieruje się w zarządzaniu polityką, a nie efektywnością. Studenctwo ekonomiczne zna z pewnością cały katalog dość oczywistych i znakomicie udokumentowanych w literaturze negatywów. Ale zwolenników kontynuowania prywatyzacji (41 proc.) jest niewielu więcej niż tych, którzy ją zatrzymaliby (24 proc.) a nawet odwrócili i nacjonalizowali firmy prywatne (12 proc.). Dlaczego? Bo państwo powinno kierować i mieć na własność strategiczne firmy - przemysł paliwowy, energetykę, banki. Inaczej grozi napływ kapitału zagranicznego i oddanie kontroli nad tymi firmami. Tak, jak by napływ kapitału i rzekoma utrata kontroli były demonami zła nie wymagającymi uzasadnienia. To nowożytna forma słynnego „wiecie, rozumiecie".
Krótko mówiąc elita ekonomiczno-menedżerska wie, że ma pomysły do bani, ale się za nimi opowiada z powodów nazwijmy je narodowo-państwowo-strategicznych. I gada jak potłuczona. Wpływ państwa na gospodarkę jest niezbędny do zrównoważonego rozwoju: 51 procent za, 26 przeciw. Najlepsze państwo to takie które minimalnie wpływa na gospodarkę: 51 za 28 przeciw. Autorzy badania - Gfk dla instytutu CEED - podsumowują: być może niedostatki firm państwowych są traktowane przez respondentów jako niezbędne zło, które zapobiega innym niekorzystnym zjawiskom. Średnie to wytłumaczenie, bardziej rejestracja faktu. Musi być w tym pomieszaniu z poplątaniem coś więcej. Być może o niespójności poglądów decyduje otoczenie? Rodzice wychowani jeszcze w państwowo-partyjnym socjalizmie, nauczyciele w państwowym liceum, profesorowie uczelni żyjącej z publicznej dotacji? A może decyduje fakt, że refleksja polityczno- ekonomiczna ustąpiła miejsca śmieciowym informacjom w internecie, plotkom i fejsbukom, które odmóżdżają w przyspieszonym tempie nową generację elit gospodarczych? Nawet tam, gdzie próbuje się coś więcej sprzedać niż taniec z gwiazdami albo skakanie do basenu, zamiast analiz i faktów pojawia się tandeta intelektualna, najczęściej rodem z mównicy antykapitalistycznej rewolucji albo ambony narodowo-państwowej katedry.
Ponieważ wyniki badania całej populacji byłyby jeszcze bardziej etatystyczne, więc nie należy się dziwić, że jedna z dwóch czołowych partii politycznych programowo opowiada się za kapitalizmem państwowym (PiS), a druga (PO) go zaprowadza bez nazwy, ale systematycznie od wielu lat (konfiskata prywatnych oszczędności emerytalnych, forsowanie narodowych czempionów, podtrzymywanie dotacjami i preferencjami państwowego przemysłu, rozbudowa państwowego sektora bankowego itd.).
Chcesz to masz.