Najwyższa w historii suma ujawnionych wyłudzeń z jednej strony rzeczywiście może niepokoić, bo świadczy o skali tego rodzaju przestępstw. Nieważne, czy to sfingowana stłuczka na jezdni, czy wypadek przy pracy, którego nie było – nienależna wypłata obciąża zakład ubezpieczeń. A za jego pośrednictwem wszystkich kupujących polisy. Płacone przez nas składki mogłyby być niższe, gdyby nie naciągacze.
Z drugiej jednak strony smutny rekord powinien cieszyć, bo jest świadectwem, że zakłady ubezpieczeniowe się uczą i zdobywają doświadczenie w wykrywaniu fraudów, jak nazywają to w swoim slangu finansiści. A mają jeszcze bardzo dużo do zrobienia, bo zdaniem ekspertów prawdziwa skala przekrętów jest dużo większa i nawet co dziesiąta złotówka wypłacona w ramach odszkodowania może trafiać do kieszeni oszustów.
Najwięcej przestępstw dotyczy wyłudzeń odszkodowań z ubezpieczenia samochodowego OC, co rodzi przypuszczenie, że w sfingowanych stłuczkach uczestniczą ludzie, których nie stać na naprawę auta z własnej kieszeni.
Zresztą, jak twierdzą specjaliści, rzeczywista liczba i kwoty wyłudzeń rosną zwykle w okresie kryzysu, kiedy maleją dochody ludności. Skoro więc polska gospodarka ma w najbliższym czasie rozwijać się w przyzwoitym tempie ponad 3 proc. rocznie, skoro ludzie będą się bogacić, przestępstw ubezpieczeniowych powinno ubywać.
Paradoksalnie jednak zakłady asekuracyjne bić będą kolejne rekordy wykrywania fraudów. Bo nabierają doświadczenia w ich ściganiu. I bardzo dobrze, bo nic tak nie odstrasza przestępcy jak rosnące ryzyko ujawnienia przekrętu.